Jerry Pournelle i kompani

Na potrzeby SFinksa napisałem o Jerrym Pournelle i jego kuplach od pióra, więc celem reklamy – numer w druku – zamieszczam ten kawałek.

Duetów pisarskich w fantastyce było sporo – Diaczenkowie, Strugaccy, Oldi, Boruń z Trepką itd. Trio zdarzało się rzadko, a odnalezione w internecie zdjęcie Stevena Barnesa, Larry’ego Nivena i Jerry’ego Pournelle wywołało mi z pamięci niezwykłe w fantastyce światowej combo. Na tymże zdjęciu panowie postanowili uwiecznić swoją „metodę twórczą”. Barnes wyprowadza cios nogą, Pournelle zamierza się siekierą, a Niven niby próbuje ich rozdzielić. Każdy z tej trójki osiągał sukcesy pisarskie solo, czasem pracowali w duetach, a czasem jako trio. Jestem po lekturze polskiego wydania powieści Pyłek w Oku Boga, napisanej przez Pournelle i Nivena, przyzwoitej hard sf, co dało asumpt do skreślenia paru słów.

Jerry Pournelle (1933-2017) to przykład naukowca, który lubił kosmiczne teorie wykuwać na kartach powieści. Posiadał dyplomy z inżynierii, nauk politycznych, psychologii, pracował jako analityk przy programach Mercury, Gemini i Apollo, pracował w biurze burmistrza LA, był redaktorem „Galaxy” i szefem SFWA, był w grupie doradczej ds. kosmosu prezydenta Reagana. To wszystko wielkie zasługi, ale dla mnie najważniejsze jest to, że znalazł czas na pisanie science fiction.

Znany jest z cykli fantastyki militarnej (zajmował się m.in. obronnością w kosmosie), jak Kondominium, współpracował też z S.M. Stirlingiem w pisaniu Opowieści ze Znanej Przestrzeni, a więc w uniwersum Pierścienia, które stworzył jego przyjaciel Larry Niven.

To z Nivenem Pournelle napisał kilka znaczących powieści SF i fantasy: Inferno (1976) czerpiąca pełnymi garściami z wizji Dantego i filozofii C.S. Lewisa, nominowana do Hugo i Nebuli; kontynuacja nazywała się Escape from the Hell (2009) opisująca próbę pomocy przeklętym duszom. Lucifer’s Hammer (1977) – postapokaliptyczna wizja Ziemii, w którą uderzają elementy z rozpadającej się komety, powodując katastrofy, hekatombę ofiar, a także wojnę nuklearną pomiędzy Chinami i ZSRR. Po wojnie i katastrofie na terenie USA organizują się liczne ośrodki władzy walczące między sobą. Footfall (1985) to z kolei powieść o inwazji wysoce rozwiniętych technologicznie Fithp, obcej rasy przybyłej z Alfy Centauri. Okazuje się, że owi obcy, nieco przypominający małe słonie, nie są gatunkiem dominującym, a tylko przejęli technologię od rasy władców, którzy wyginęli. W dodatku zostali zmuszeni do emigracji z planety przez konkurencyjną grupę Fithp. W Polsce znamy ich powieść fantasy Miasto Pożogi (2000) oraz dwa tomy trylogii Heorot, napisanej przez trio – do duetu dołączył Steven Barnes – Dziedzictwo Heorotu (1987) i Dzieci Beowilfa (1995). Trzeci tom nosi tytuł Starborn & Godsons, napisany w 2020 przez Nivena i Barnesa, już po śmierci Pournelle’a. Seria opowiada o planecie Avalon w układzie Tau Ceti, gdzie koloniści opanowują jeden z kontynentów i budują na nim idylliczne społeczeństwo. Główny kontynent planety zamieszkały jest przez monstrualne i drapieżne stwory – Grendele. Kolonistom wydaje się, że nie stanowią one dla nich zagrożenia, ale do czasu. To porządna obcoplanetarna SF.

Pyłek w Oku Boga z 1977 roku wpisuje się w Historię Przyszłości – czyli uniwersum Kondominium – opowiadającą o ludzkim Pierwszym i Drugim Imperium gwiezdnym, wojnach secesyjnych i ponownym jednoczeniu kolonii. Opowiada o spotkaniu z obcą cywilizacją technologiczną Motów, próbach nawiązania kontaktu z absolutnie niepojętą psychiką obcych i zrozumienia dziwacznej struktury społecznej tej cywilizacji.

W ten sposób  otrzymujemy jeden z ciekawszych w fantastyce światowej opis pierwszego kontaktu (gwoli przypomnienia, pierwszy taki opis to nowela Murraya Leinstera Pierwszy kontakt). Lem, a za nim Dukaj, a ja się przychylam do opinii tych myślicieli, uważali kontakt z Obcymi, wyrosłymi w odmiennych warunkach, w wyniku innej ewolucji, posiadającymi inne cele, pragnienia, potrzeby, struktury społeczne (albo i nie), technologię – za niemożliwy do nawiązania. Ale lubię takie powieści, a Pyłek w Oku Boga (tytułowe Oko to obiekt astronomiczny) wpisuje się do kanonicznych pozycji o kontakcie. Obaj autorzy systematycznie i wolno budują kontekst, krok po kroku próbują zrozumieć drugą stronę kontaktu, nie znając jej zamiarów (tajemniczość i wzmożenie zagrożenia wzmacniają opisy i relacje Motów, dla których ludzie są również kompletnie niezrozumiali).

To uniwersum warte jest kontynuowania, prawie 20 lat później autorzy napisali kontynuację – The Gripping Hand (lub The Moat Around Murcheson’s Eye). Zobaczymy, Vesper rozpędza się w SF, stając się obok Maga i Rebisu najpoważniejszym graczem na polskim rynku fantastyki naukowej. A samo Kondominium to 4 podcykle, głównie militarnej sf.

Steven Barnes w tym trio znany jest najmniej, bo sukcesy odnosił głównie książkami, w których był współautorem. Najwięcej napisał z Larry Nivenem, najbardziej znany cykl to Park Marzeń – taki futurystyczny Disneyland. Rzecz pisana na początku lat 80. była naprawdę dość rewolucyjna, bo opowiadała o grach fantasy rozgrywających się na żywo, wyprzedając modę na LARPy. W dodatku, w Grze można było nawet zabić Aktorów, więc natychmiast sobie wyobraziłem współczesny konwent z taką możliwością…

Najbardziej znany, choć moim zdaniem najsłabszy literacko (czy też warsztatowo) w trio jest Larry Niven. Sławę przyniósł mu Pierścień (1970), opowieść o megastrukturze obracającej się wokół Słońca, wokół tej powieści stworzył on olbrzymie uniwersum, Znana Przestrzeń, której Świat Pierścienia jest jednym z elementów.

Był uczestnikiem demonstracji antywojennych i zaangażowaniu w wojnę w Wietnamie, ale potem doradzał Reaganowi, ale w innej niż Pournelle komórce, bo dotyczącej tarczy rakietowej. Zaliczył tam pewien niechlubny incydent z pomysłem, by wśród ludności pochodzenia meksykańskiego szerzyć informacje, że amerykańska służba zdrowia zabija, plotki miały doprowadzić do mniejszego korzystania ze szpitali i odciążyć budżet federalny. Cóż, Niven jest milionerem, prawnukiem potentata naftowego i takie pomysły mogły mu się w głowie roić. A my możemy uznać, że fake newsy wynalazł fantasta.

Na zakończenie opowieści, polecam wam lekturę Pyłka w Oku Boga, bo w zalewie fantasy i  braku na rynku sf, takie klasyczne powieści to rzadkość.

9 odpowiedzi na „Jerry Pournelle i kompani”

  1. Awatar TusiaHalik
    TusiaHalik

    Niby mamy zalew fantasy, a niczego jakościowego, z oryginalnymi pomysłami, czy nawet odtwórczego, ale ciekawego nie mogę znaleźć. No i oczywiście czegoś co nie jest 10-tomową epicką sagą. Chociaż fantasy nie jest Pana ulubionym gatunkiem, to po cichu liczę na jakiejś perełki od Pańskiego wydawnictwa. Niekoniecznie anglosaskie. Pozdrawiam

  2. Awatar Wojtek Sedeńko

    Nie chciałbym dokładać kropli do tego zalewu. Ale mamy perełki fantasy, głównie spod znaku urban bądź weird, oryginalne, świetnie napisane. To „Lazarus” Taratoriny, „Złe ulice” Bochińskiego, „Mgława” Ciećwierza, z pogranicza fantasy jest „Przesilenie” Galiny. Spod znaku science fantasy trylogia Cienie Hatta Oszubskiego. Tego autora wkrótce bardzo dobra słowiańska fantasy. A także dylogia fantasy Bochińskiego. To wszystko są książki dobrze, profesjonalnie napisane i nie z anglosaskiego punktu widzenia. Do science fantasy zaliczyłbym też niemiecką, świetną powieść „Sakriversum” Mielkego. Polecam „Sotnie łysego Iwanki” Danaka, kapitalna fantasy w świecie postapo.

  3. Awatar reversed
    reversed

    Czując się poniekąd sprowokowany przywołaniem „Złych ulic” – i to nie tylko przed Sz.P. Nadredaktora, ale i mignięciem okładką plus jednym zdaniem w ostatnim odcinku K… Kan… w Kanale Fantapstrycznym (przedruk autorski z opinii puszczonej w pewnym serwisie o książkach).

    Tak więc, weź dwie miary Storma, 3 kwarty Wędrowycza, półkubełka Złego, dorzuć setuchnę Nienazwanej grozy i podlej sosem z Łupeżcy umysłów. Dopraw garścią carskich tajemnic i wymieszaj ze szczyptą echa nazistowskiego mroku. Zagotuj na ogniu dzielni udręczonej czasem i przeszłością do zapachu gnijących pyr po trzeszczącej klatce schodowej i podmuchu amoniaku z oficyny.

    To Złe ulice. Najlepsza fantastyka miejskich legend ostatnimi czasy (nie piszę 'ever’, boby się nam autor znarowił i zgnuśniał w pysze). 13 historii złożonych jak kółka w zegarku. Każde innej wielkości, koloru i liczby zębów, Jedne opowiadają w tę, a inne w tamte strony. Wszystkie razem jednakowoż są przemyślnym aparatem jak ten z Antykithiry, tylko z Pragi, co to pokazuje blask i antyblask, przyjaźń i wrogość, braterstwo i szmodactwo, fazy dobra i zła. Nie ma jednego bohatera, jest ferajna żulerni z Pragi, są wiedzące inaczej i są obcy tak z ludzi, jak i nie.

    Koncept mozaikowych wątków przywołuje na myśl kilka innych realizacji w fantastyce, ale najbliżej są tu chyba co do zasady Dzikie Karty. Nie jeden, a wielu bohaterów w historiach, które łączą miejsca i inne bohaterki tudzież bohaterowie. Jest fatum losu wskazujące drogę tym, którym w gobelinie przeznaczenia koniec utkano.

  4. Awatar TusiaHalik
    TusiaHalik

    „Przesilenie” i „Lizyp” czekają na półce. Wezmę się za nie jak tylko skończę „górę pod morzem” i „wojnę starego człowieka”. „Lazarusa” mam na liście do kupienia. Pozostałe sobie sprawdzę. Dzięki za polecenie.

  5. Awatar Wojtek Sedeńko

    Tak, nie wolno przeoczyć Złych ulic, Wiem, jest za tam nostalgia za dzielnią już nieistniejącą, ale duch Nowakowskiego nad tą książką powiewa i czuwa. Co, Kruku?

  6. Awatar Tomasz Bochiński
    Tomasz Bochiński

    Cóż, byliśmy sąsiadami. I On i ja przemierzaliśmy te same mroczne zaułki. Nowakowski hm… mistrz a ja wciąż jeszcze tylko czeladnik.
    Dość późno odkryłem, że mam do opowiedzenia nieoczywiste, zajmujące historie.
    Zajmujące nawet dla kogoś kto nigdy nie był na Pradze, na Szmulkach.
    Mam już pomysł na powieść, ale to jeszcze nieprędko.
    Tak Wojtku, duch złych ulic nie zamierza mnie opuścić.

  7. Awatar Wojtek Sedeńko

    To dobrze, Tomku, takie opowieści z klimatem mają wiernych czytelników.

  8. Awatar reversed
    reversed

    Tak, mają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *