Autorzy piszący po ukraińsku bardzo wolno przebijali się na polski rynek. Powodów było kilka, ale chyba najważniejszy był ten, że dla szerszego kręgu odbiorców, większych nakładów, warto było pisać po rosyjsku i być wydawanym od razu w Rosji. Tak robili Oldi, Diaczenkowie i wielu innych. Byli „przekładani” na ukraiński, a nakłady po ukraińsku nie mogły konkurować z rosyjskimi. My też mieliśmy wciąż w głowie ten schemat: Rosjanin/Ukrainiec to jedno. Niby wiedzieliśmy, że Ukraina to niezależne państwo, ale… I to ale skończyło się 24 lutego. Rosjanie pokazali, że nie zasługują na miano narodu, państwa, a może i miano człowieka. To wieczna barbaria, nie do naprawienia, nie do zreformowania. Znam porządnych ludzi stamtąd, ale wydaje się, że szykują się właśnie do emigracji (w ciągu ostatniego miesiąca Rosję opuściło blisko 100 tysięcy wyedukowanych, inteligentnych pracowników, głównie z branży IT). Rosjanie przecięli pępowinę, od teraz już zawsze będą to dwa państwa, jeden naród i drugi nie-naród.
Przeglądałem zdjęcia ze swoich wojaży po Ukrainie, a bywałem tam w pewnym momencie rok w rok, i skonstatowałem ze zdziwieniem (gdy już ta pępowina w moim umyśle pękła), że chociaż na konwentach bywali liczni pisarze rosyjscy, to ja przebywałem w towarzystwie samych Ukraińców! Wtedy wszyscy byli dla mnie rosyjskojęzyczni, nie zastanawiałem się kto Rus (bo to miano należne jest Ukraińcom, w odróżnieniu do Moskali), a kto Rusek. Ale to Ukraińcy garnęli się do rozmów, z nimi piło się dobrą wódkę i mołdawskie czy gruzińskie wina, z nimi rozmawiało sympatycznie, oni wreszcie ciągnęli chętnie na zachód, na konwenty.
Czas więc zapomnieć rosyjskiego, a podszkolić się w ukraińskim, któremu bliżej do polskiego, niż mogłoby się wydawać. Czas na ukraińską literaturę – pracujemy już z Wołodią Arieniewiem i Pawłem Laudańskim nad ukraińską antologią fantastyki (od razu mówię, że w planach fantastyka ambitniejsza, nie rąbanka fantasy), z której cały zysk mam zamiar przeznaczyć na fundusz wojenny. Wkrótce więcej szczegółów.
A dzisiaj polecam dwie książki. Internat Serhija Żadana to nie fantastyka, ale ma tyle skojarzeń z Drogą McCarthy’ego, jest tak poruszająca i wstrząsająca, że trzeba ją poznać. Wojny domowe są najokrutniejsze, brat zabija brata, sąsiad sąsiada – a gdy dzieje się to w Europie XXI wieku – to jest to przeżycie dogłębnie wstrząsające. Nie wiem, czy książkę jeszcze można upolować, ale zróbcie to.
I wreszcie fantastyka, niezauważona, urban fantasy dziejąca się… w Doniecku. Magnetyzm Petro Jacenki dostaniecie u mnie, na esefie. Polecam.
Dodaj komentarz