Przez kilka dni obserwowania Babiej Góry z okien naszego mieszkania, doszliśmy z rodziną do wniosku, że nie będziemy wyczekiwali dobrych warunków atmosferycznych na wejście na szczyt, a idziemy w ciemno. Sytuacja na tej kapryśnej górze zmienia się jak w kalejdoskopie. Ale kiedy rano wyładowaliśmy sprzęt z auta na punkcie wyjścia, było 13 stopni ledwie. Przy 800 metrach różnicy do szczytu, daje to 4,8 stopnia w dół, a przy silnym wietrze – jeszcze ze 2-3 stopnie.
Wejście okazało się trudne, strome, i śliskie, bo trwa remont dróżki, a po opadach ziemia rozmokła, bale wyznaczające trakt były bardzo niebezpieczne. Przekonał się o tym pewien zamaskowany survivalowiec, z grupy która nas mijała – chciał się popisać i efektownie przeskoczyć przez jeden bal – tego co było potem, to nawet w cyrku nie widziałem – wyciął takiego orła i wyrżnął gębą o sosnę, że zostawił krwawy ślad. Tych ludzi trzeba chronić przed nimi samymi.
Kolejne wzniesienia pokonywaliśmy spokojnie, nie padało, ale im bliżej szczytu, tym było zimniej i mgliście. Gdy opuściliśmy osłonę lasu i kosodrzewiny, wychodząc na gołą grań, zaczęło duć bardzo silnie. Moje przydatki natychmiast poubierały wszystkie szmaty, jakie mieliśmy w plecakach, nawet te, których na trzeźwo nie założyłyby nigdy. Nawet moje dresy, przez co wchodziłem na Diablaka (to sam szczyt Babiej Góry) w krótkich spodenkach. Przy temperaturze 4-5 stopni Celsjusza. Co widać na zdjęciach.
I tak wyglądało szczytowanie na Babiej. Warto było, choć widoki pojawiły się dopiero po zejściu poniżej pokrywy chmur.
Dodaj komentarz