Dzisiaj po robocie jeszcze popracowałem w ogródku, skosiłem trawniki, a następnie, tak pół do szóstej wsiadłem na rower, by zrobić codzienne kilometry naokoło jeziora. Miasto wyciszone, zero aut, piesi nieliczni, czułem się jak w powieści Mathesona „Jestem legendą” – ostatni człowiek na świecie. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że wszyscy pewnie zasiedli przed telewizorami, bo jakiś mecz pokazywali. I gdy tak sobie jechałem pustym szlakiem pojąłem, żem jest jakimś statystycznym błędem, marginesem wymykającym się wszelkim tabelkom, obliczeniom, wskaźnikom – człek niedzisiejszy – odporny na reklamę, pijar, kaznodziejów, modę i inne podobne bzdety. Czyli jestem Błond, Statystyczny Błond.
Po chwili poczułem się raźniej, bo dołączyły do mnie dwie urocze studentki Uniwersytetu Wiejsko-Miejskiego (w skrócie UWM) i przejażdżka zrobiła się jeszcze milsza. Czy grupka nasza to wciąż margines statystyczny?
Dodaj komentarz