

Ale okładka okropna.
Wersja w twardej oprawie szyta czy klejona? Oby szyta i to zarówno w tym przypadku jak i w planowanych wznowieniach „Wiecznej wojny” i „Obcego w obcym kraju”. Te klejonki lubią się rozlatywać, choć pozornie wyglądają solidnie. Przerywa się połączenie pomiędzy blokiem i okładką, wypadają strony tytułowe i przedtytułowe. Z mojego egzemplarza KwN 2009 zaraz po otworzeniu wypadły dwie pierwsze strony. W przypadku klejonej klasyki sf też dzieje się to samo. A ja z książkami obchodzę się jak z jajkiem. Najgorsze jest to, że takie buble można znaleźć na półkach księgarń, więc teoretycznie są to nówki.
Ta po lewej trochę lepsza, ale niestety muszę się zgodzić z autorem poprzedniego wpisu.
A co do samej książki, to jej któreś tam wznowienie świadczy, że ludzie jednak chcą czytać klasykę sf.
Fajnie.
Szyte
Okładki okładkami, ale co między nimi! Powiedzieć, że to klasyka to mało. Ciekawe, czy ktoś kiedyś pokaże na jakimś konwencie film Truffauta (1966, jego pierwszy kolorowy i jedyny anglojęzyczny) z genialną rolą Julie Christie. I z jeszcze genialniejszym pomysłem czytania nazwisk twórców w czołówce – od razu wkraczamy w krainę analfabetów.
Jedna uwaga: tłumaczenie należało KONIECZNIE przeredagować przed wydaniem. Utrzymanie dosłownego tłumaczenia zawodu Montaga (strażak, ale ang. fireman) odbiera książce na starcie połowę siły uderzenia. Bez tej ambiwalencji wrażenie z lektury jest inne… i słabsze.
Dokładnie, okładka jest bez znaczenia. Książka głupia, nudna potrzebuje pięknych piórek, by zwrócić uwagę czytelnika, który po jednym razie nie da się więcej nabrać. Takie książki jak ta powinny właściwie na jednolitym tle mieć tylko Bradbury i tytuł.
Co do strażaka. Mieliśmy dyskusję, czy coś z tym zrobić, wygrali konserwatyści. Trudno byłoby znaleźć słowo, które byłoby dysfemizmem wobec strażaka. Nie występuje też zawód palacza książek. Myślę, że zastosowanie tu strażaka jest uzasadnione i pokazuje głębiej zakłamanie tego świata. Gdzie białe nie jest białe, a czarne czarne (choć są u nas obywatele, którzy nawet tego nie dadzą sobie wmówić :D)
Wojtek a co z kolejnymi tomami „Umierającej Ziemi”- Cuglums Saga / Rhialto the Marvellous?
Książka zniknęła z zapowiedzi.
Pierwszy tom był świetny i liczyłem na kontynuację zwłaszcza, że deklarowaliście wydanie całości.
Biję się z myślami. Dla mnie Vance jest znakomitym pisarzem, inspirującym, ale ta jego science fantasy nie dociera do dzisiejszych (czyt. młodych) odbiorców, którzy pragną krwi, krwi i innych płynów fizjologicznych wylewających się z książki. Biję się z myślami…
Po pierwsze okładki mogły być lepsze, to nigdy nie zaszkodzi. Choćby okładka filmowa i wcale nie żartuję, to co, że film stary? Po drugie, ważniejsze, „strażak” nie kojarzy się z ogniem (gaszeniem – vide fireman – zyskującym nowe znaczenie: palenia), a bardzo słabo ze „stróżowaniem” (pilnowaniem) co ew. mogłoby pokazać zakłamanie systemu. Z tym, że zastąpienie słowa słowem, a tak laicy 🙂 rozumieją redakcję przekładu, nic by oczywiście nie dało. Jeśli już, trzeba byłoby lekko przebudować strukturę całości, żeby się nie zawaliła. Ale tak czy inaczej dobrze, że jest.
Michał:
Michał: 12 kwi 2012 o 9:38.
Wojtek a co z kolejnymi tomami „Umierającej Ziemi”- Cuglums Saga / Rhialto the Marvellous?
Książka zniknęła z zapowiedzi.
Pierwszy tom był świetny i liczyłem na kontynuację zwłaszcza, że deklarowaliście wydanie całości.
=========================
W świecie kochającym dzisiejszego Martina nie ma miejsca dla Vance’a – takie to proste. Smutne, ale żadna rewelacja. Problemy rozwiązuje zainwestowanie w język, a na swojej stronie Vance już zaczął sprzedawać e-book po niespełna sześć USD. Poczekajmy, może znajdzie się tam nawet „Umierająca Ziemia”?
Co do „strażaka” – mi nie przeszkadzał ale na upartego mógłby być „ogniomistrz”. Stopień strażacki i przy okazji zawiera nawiązanie do ognia.
Okładka JEST ważna. Dla osób obeznanych samo nazwisko to tutaj drogowskaz, ale czytelnik nieznający Bradbury’ego sięgnie po niego nawet z ciekawości, a nuż…
Ogniomistrz to stopień wojskowy, w artylerii i w wojskach rakietowych
Ogniomistrz to również stopień w staży pożarnej. Oczywiście Montag był nisko w hierarchii więc i tak by nie pasowało. Tak tylko marudzę 🙂
Szkoda, szkoda
Lubię Martina 😛 Niemniej poznawanie klasyki jest też ważne.
Wojtku mam nadzieję, że ten bój wygra przybliżenie czytelnikowi tego bajarza…
Widzę, że jest tu ten sam problem co Wolfem – nikt nie chce wydawać.
Co do 451 Fahrenheita ja wolałbym minimalistycznie – nadpalona książka w skórzanej oprawie leżąca w popiele… Dla mnie to by była okładka idealna 🙂
Spory o jedno słowo nic nie dadzą. Owszem, ogniomistrz – jeśli wyjąć termin z kontekstu, potraktować słownikowo – to nazwa stopnia wojskowego, ale przecież można nadać mu inny kontekst. Znaczeniami słownikowymi daleko się w literaturze nie zajedzie. Można też puścić się w inne maliny :-): straży (od tego jest strażak) istnieje kilka: pożarna, leśna etc. No właśnie: straż pożarna. Tu jest pole do popisu, a co najmniej do pomyślenia. Straż ogniowa – też coś się da zrobić. Zbliżyć do ambiwalencji ognia. Bo odjąć od tej opowieści właśnie ambiwalencję ognia, to przestawienie ról, które jest osią konstrukcyjną książki, to mocno zmniejszyć jej siłę… ognia 🙂
Tłumacze literatury mieli tendencje do lekceważenia literatury, którą nazywali popularną, wiem bo wśród nich zaczynałem i od nich się uczyłem (teraz zresztą też mają). Nie wkładali w nią całości umiejętności, szli po najmniejszej linii oporu. Jak „fireman” – to po słownikowemu: strażak (jak dziś redaktorzy) i komu tam by się chciało kombinować. Kto to czyta? Nie warto się starać. Jakiś Bradbury? Eeee…. Nie uważam tego za najważniejsze, ale jak jest okazja, dlaczego by takich rzeczy nie korygować?
Przecież to strażak, z tym, że z jego sikawki nie lała się woda, a nafta. Puryści językowi ahh. Sikawkowy? Pożarnik? Ogniopał? Paliksiążka? Dlaczego strażak? A no dlatego, że i taka okładka w miękkiej oprawie. Ma (miało) się sprzedać. 🙂
Dodaj komentarz