Jeszcze tydzień temu wyrażałem swój zawód filmowymi premierami roku 2011 na polu fantastyki. Same śmieci, przerost formy nad treścią (czytaj: przerost efektów nad grą aktorską), zero dobrych historii. Brakowało mi twardej fantastyki, filmu kameralnego – choć duże widowiska też lubię. To, co oglądałem na spotkaniach klubowych mnie zraziło, do kina zaś nie przyciągnął żaden tytuł. Ale zrobiłem sobie weekend z filmem, nadrobiłem zaległości, i są dwa filmy, które poprawiły mi humor. Nowy „The Thing” i „Apollo 18”. Oba zrealizowane tak jak lubię, kameralnie, bez fajerwerków, ale i wyłażącej ze scenografii tektury. Dobre historie, sprawnie opowiedziane i bez lukrowatego happy endu. Pokazujące zmagania człowieka z wrogim i przerażającym kosmosem.

„The Thing” Carpentera to obraz w pewnym sensie kultowy, klasyk jednego z mistrzów horroru i tanich filmów. Nie wszystko, co Carpenter realizował w fantastyce mi się podobało, ale ten film mu się udał. Informację, że jest nowy „The Thing” przyjąłem z dużymi obawami, ale tym przyjemniejszy był odbiór. Film czerpie z poprzednika, są sceny nawiązujące do tamtego filmu, jest jednak autorska realizacją, w dodatku nie remakiem, jak się obawiałem, a klasycznym prequelem, bo opowiada dzieje odkrycia obcego statku przez ekipę norweskiej stacji badawczej i są doprowadzone do scen otwierających film Carpentera.
Wiemy dzięki temu więcej, mamy też bardzo dobre efekty specjalne, mamy grozę.
Groza przebija też z umiejętnie zrealizowanego filmu „Apollo 18” (jak wiadomo, misje zakończyły się na numerze 17, ale były gotowe misje 18-20). Nie przepadam za modnym od „Blair Witch Project”, już trochę manierycznym, robieniem fabuły i zdjęć na paradokument, ale tutaj połączenie zdjęć starych, relacji z kamer statku, ręcznych, czyni film bardziej atrakcyjnym, przykuwa uwagę. Sama historia, jakoby misje Apollo utajniono, bo dokonano na Księżycu pewnego odkrycia, ma swoje smaczki. Poza tym film gra to, o czym jestem przeświadczony – kosmos to otchłań chaosu, który chce nas pochłonąć, wciągnąć, unicestwić.
O pozostałych filmach 2011 nie mogę nic dobrego powiedzieć. Reklamowany mocno „Conan barbarzyńca„, z nowym aktorem w tytułowej roli, mocno mnie rozczarował. Fabuła się nie klei, obraz powiela wszystkie błędy filmowej fantasy. Brak tła, banalni bohaterowie, teatralni i żałośni przedstawiciele Zła – jak zwykle śmiejący się jak szaleńcy i mordujący dla zabawy. Wynudziłem się, a nawet chyba przysnąłem.
Co do reszty. „Wasza Wysokość„, mająca być parodią fantasy, jest po prostu żałosnym filmem, z gwiazdorską obsadą, wywołuje uśmiech politowania tylko. Jeśli idzie o parodię, to zdecydowanie lepszy i śmieszniejszy jest „Paul” – historia dwóch Angoli, którzy jadą na wycieczkę do USA śladami miejsc związanych z UFO i przypadkiem trafia im się obcy autostopowicz. Jest w tym filmie, choć przecież głupim, sporo smaczków fanowskich.
„X-Men pierwsza klasa„, „Zielony szerszeń„, „Thor” to produkcyjniaki, słabawe, nie wnoszące nic nowego. Ja mam nadzieję, że filmy o komiksowych bohaterach wreszcie się skończą. „Kapitan Ameryka” też powiela te błędy. Ja wiem, że można na czas projekcji zawiesić niewiarę, ale ja już chyba tego nie potrafię. Jestem fantastą, ale twardo stąpam po ziemi.
Dosyć przyjemnie oglądało mi się „Super 8„, ale myślę, że czas takich filmów już minął, a Spielberg trochę w piętkę goni, próbując odnaleźć porozumienie z młodym odbiorcą, jeszcze to z czasów „E.T.”.
Co tu jeszcze. „Jestem numerem cztery” – takich filmów będzie coraz więcej, supermocni gimnazjaliści ratujący świat – ten odbiorca wciąż chodzi do kin, więc dla niego kręci się takie filmy. O „Bitwie o Los Angeles” lepiej jak najszybciej zapomnieć, zresztą recenzenci amerykańscy nie pozostawili na nim suchej nitki. „Kosmiczni kowboje” – sprawnie zrobieni, ale scenariusz napisał chyba 5-latek.
Brak dobrych scenariuszy to chyba właśnie największa bolączka producentów, nie mających na co wydawać wielkich pieniędzy.
A miano najgorszego filmu roku daję – „Obcy vs. Awatarzy„. To jest tak głupie, że nawet nie śmieszne. Prawie jak filmy Wooda. Więc może kiedyś też stanie się klasyką? Brr!
Dodaj komentarz