Przepytywanko drugie, czyli wywiadziki, 1997

PRZEPYTYWANKO No 2:  Sapkowski, Kołodziejczak, Wolski, Szwajcer, Lewandowski, Jabłoński, Ziemkiewicz

Utkwiły mi w pamięci słowa Tomka Ko­łodziejczaka wypowiedziane na konferencji, że nie wydawał dotąd dużo, bo zanosił opowiadania Parowskiemu, a ten je regularnie odrzucał. Ale na­dal będzie je do niego zanosił. I słusznie! O ile pamiętam, opowiadania Tomka ukazywały się w piśmie Maćka (nawiasem, jeżeli zbiór Wrócę do Ciebie kacie jest reprezentatywny dla auto­ra, to nie dziwię się reakcji redaktora Parowskiego, w całej książce jest tylko parę drukowal­nych tekstów – akurat tych, co ujrzały światło dzienne w prasie), a trzeba wziąć jeszcze pod uwagę fakt, że aktywnych autorów w Polsce jest kilkudziesięciu. „Nowa Fantastyka” jest w sta­nie wydrukować rocznie 12-15 opowiadań, czyli maksymalnie jedno rocznie nawet takim pisa­rzom jak Sapkowski. Dbając o poziom pisma przesiew musi być ogromny, nie ma zresztą ta­kiego kraju, w którym ogłasza się drukiem każ­de słowo jakiegoś autora. Chociaż niektórym osobom z naszego światka SF tak się wydaje.

No i wyszła mi niezamierzenie obrona Maćka Parowskiego, za co pewnie dostanę po uszach od jego przeciwników. Co tam, nie pier­wszy raz; martwi mnie jednak ten podział, bo poza zwyczajową i towarzyską zgodą, dostrzegłem w Warszawie głęboki rozłam. Uwidocznił się on szybko po konferencji, większość gości chyłkiem wymykała się do zajęć w podgrupach i zamierzone święto polskiej fantastyki rozlazło się, rozmyło po dwóch godzinach. Razem z Mir­kiem Obarskim zdążyliśmy jednak przeprowadzić kilka ciekawych rozmów z bohaterami pro­mocji i paroma gośćmi.

***

ANDRZEJ SAPKOWSKI był bardzo roz­chwytywany, ale znalazł chwilkę czasu dla nas.

Andrzeju, wszyscy pytają Cię o dalsze losy Geralta, ale warto chyba spytać co będzie dalej – wszak za dwa lata cykl się skończy, zakończenie znasz od dawna i znając Twoje podejście do pisania, już układasz w głowie nowe rzeczy.

Tak daleko nie sięgam, zostały mi do napisania jeszcze dwa tomy. Faktycznie znam zakończenie sagi, ale pewne wąt­ki w środku nie mają jeszcze zakończenia. W każdym bądź razie kolejny tom będzie nosił tytuł Wieża Jaskółki.

Nic czujesz się zmęczony przygodami Geralta i Ciri?

Trochę tak, ale wciąż jeszcze nie po­wiedziałem ostatniego słowa. A jeśli chodzi o dalsze plany, to rzeczywiście mam parę po­mysłów, nawet na kolejny cykl fantasy.

Będzie się rozgrywał w tym samym świecie?

Nie. to będzie coś zupełnie nowego, wyobraźnia mi jeszcze służy i nie muszę się cze­piać jednego wymyślonego już świata. Będzie to zupełnie inna historia, którą – jak tę o Geralcie – mam zamiar rozpocząć od serii opowiadań. Mam też pomysły na jedną lub dwie samodziel­ne książki…

Wiem, że to za wcześnie, ale może nam co nieco zdradzisz…

Powiedzieć mogę jedynie tyle, że nic będzie to koniecznie fantastyka, chociaż jeżeli książki Umberto Eco zaliczyć daje się do fantas­tyki, to będzie to fantastyka.

***

TOMASZ KOŁODZIEJCZAK jest przystojnym facetem, słusznego wzrostu (uprawiał koszy­kówkę), więc rozmawiając z nim muszą zadzie­rać wysoko głowę.

Tomku, jesteś osobą bardzo zajętą, udzielasz się w fandomie warszawskim, robisz coś dla graczy rpg, wiosną zostałeś ojcem – kiedy pi­szesz?

Żeby było śmieszniej, właśnie z chwilą narodzin dziecka, usiadłem do pisania Kolo­rów… i poszło mi to bardzo szybko.

Na okładce widnieje nazwa cyklu, masz zamiar to ciągnąć?

Umieściłem to tak na wszelki wypadek. Nie wiem jak sprzeda się ta powieść, jeśli do­brze, to będę kontynuował. Zresztą, jak wiesz, w tym świecie toczy się akcja kilku moich opo­wiadań.

Ciskasz się tak od fantasy po spacc ope­rę. Co Ci jest bliższe?

Wolę hard SF, bo się na niej wychowa­łem. Ale fantasy też będę pisał. Myślę o konty­nuacji powieści Krew i kamień, zostawiłem tam wątki, które można pociągnąć.

PIOTR SZWAJCER, szef wydawnictwa – CiS. specjalizującego się w książkach popularnonau­kowych (wydają też literaturę piękną), jest od także miłośnikiem SF. Poświęcił nam kilka chwil.

Piotrze, skąd pomysł na takie wspaniałe serie „Science Masters” i „U progu trzeciego ty­siąclecia”, książka popularyzatorska nie miała u nas dobrej marki w ostatnich latach.

Bo wydawano książki bezwartościowe. 1 właśnie z potrzeby czytania dobrych książek popularnych z dziedziny nauki wzięły się nasze serie. W dodatku szlag mnie trafiał, gdy słysza­łem, jak mówi się „książka popularnonaukowa” o książkach Danikena. To czysty absurd.

W ciągu roku zaroiło się od do­brych serii, Prószyński i S-ka wydaje „Na ścieżkach nauki”, Zysk i S-ka „Nebulę”. Nie obawiasz się konkurencji?

Dobrej – nie. Zresztą wszystkie te serie mają swój profil. „Science Masters” to seria znana na całym świecie, a w „U progu…” staram się dawać książ­ki z dziedziny fizyki, chemii i biologii, i to najlepszych autorów, często noblistów. Prószyński i Zysk wydają rzeczy nieco odmienne.

Udało się też namówić do krótkiej rozmowy MARCINA WOLSKIEGO, który wydał właśnie drugą powieść w NOWEJ.

Kim jest bohater Twojej najnow­szej książki?

Głównym bohaterem jest dziennikarz w średnim wieku, nieudacz­nik, prowadzący rubrykę wydarzeń miejskich w brukowym tygodniku. Postać zupeł­nie nieciekawa i może dlatego jest taką trampo­liną do niesamowitych zdarzeń, które toczą się w powieści. Ich stawką jest los świata i ludzkoś­ci, a nawet los Stwórcy.

W filmach, komiksach, przy opisywaniu wielkich wydarzeń sięga się zwykle po herosów.

Właśnie. To mnie drażni, ponieważ te postaci są, przeważnie, zbyt idealizowane, żeby się z nimi utożsamiać. Kiedy byłem bardzo ma­łym chłopcem, czytałem namiętnie, z powodu tematyki, opowieści o Tomku Wilmowskim i dostawałem furii, można powiedzieć że piany, ponieważ ta postać była nieludzka – była ideal­na. Autor popełnił błąd – nie dał temu bohatero­wi nawet jednej wady, żeby się z nim utożsamić. On nie miał problemów. Był piękny, wysporto­wany, świetnie strzelał, mówił językami: na do­datek był jeszcze intelektualistą. Postać z powo­dów dydaktycznych bardzo słuszna, ale nie­prawdopodobna. Oczywiście podziwiam wspa­niałe cechy bohaterów, ale chcę je widzieć w pełnym ludzkim wymiarze. Jeżeli już superman, to niech będzie chociaż trochę śmiesznym megalo­manem. O wiele atrakcyjniejsze jest, kiedy nagle mały, stłamszony człowiek w sytuacji ekstremalnej wspina się na szczyty człowieczeństwa czy bohaterstwa, niż kiedy czyni tak człowiek doskonały, bohater, ponieważ wówczas nawet nie martwimy się o niego – i tak mu się uda,. To jest syndrom głupiego gestapowca w polskich filmach okresu komunistycznego. Jak mogliśmy dowartościować naszego bohatera, skoro on był tak dobry, a tamten tak marny?

O czym traktuje Twoja najnowsza książ­ka? Jedna z ostatnich – Piąty odcień zieleni – dotykała w jakiś sposób modnego tematu ekologicznego.

Piąty odcień zieleni to była historia, gdzie ekologia była odskocznią; to książka pisa­na w okresie cenzury. Miała pokazać, że nawet słuszna idea doprowadzona do ekstremum, staje się karykaturą samej siebie, przynosi tragedię i zagładę. Akurat dla przykładu wziąłem ekolo­gów, którzy mnie śmieszą, ponieważ źdźbło w oku bliźniego zauważają, a belki we własnym nie – to jest paradoks naszego świata. Ale to nie była ostatnia – jak może wynikać z pytania – książka, jeszcze parę się potem ukazało, jednak na skutek tego, że nasz rynek książki był przez kilka ostatnich lat bardzo zdewastowany, nie do­tarty do masowego odbiorcy. Były to książki mało reklamowane, ale na pewno bardziej poli­tyczne. Jedną z nich była Korektura – jej bo­haterem jest Jurij Andropow, który postanawia, lat temu kilkanaście, zgładzić ośmiu ludzi, któ­rzy odegrają czołową rolę w historii świata. W tym Jana Pawła II, Wałęsę, Reagana, Thatcher i parę innych osób. Była książka Wideo wszech czasów; w radiu, jako słuchowisko, na­zywało się to Śmieciarz. To historia wideo odnalezionego na orbicie okołoziemskiej, które rejestrowało historię ludzkości przez ostatnie 2000 lat. Głównym prob­lemem jest to, co zrobić z tą maszyną, która jest dla wielkich tego świata po­twornie niewygodna. Niewygodna dla politycznej poprawności, bo nagle oka­zuje się, że naprawdę była Kalwaria i naprawdę było Wniebowstąpienie, i jakoś to nie przystaje do współczesne­go zliberalizowanego świata. Wreszcie było wznowienie Agenta Dołu – mo­jej książki sprzed lat, do której dopisa­łem Diabelską dogrywkę. Skończy­łem tę historię człowieka, który stał się diabłem, który bał się tej roli. ale ją w końcu polubił. Najnowsza książka Krawędź snu opowiada o dwóch gatunkach ludzi stworzonych przed wiekami i toczących batalię o świat; właś­nie na naszych oczach rozgrywa się jej finał. Dzieje się to na trybunach stadionu w Atlancie podczas ostatnich igrzysk.

Przez pewną chwilę wydawało się, że Marcin Wolski przestał pisać. Teraz, nagle, po­wrót. Czy to oznacza, że będą powstawały kolejne książki?

Już w tej chwili mam trzy pomysły; nad jednym rozpocząłem pracę, mam napisa­nych dwadzieścia parę stron. Znowu trzymam się wątku eschatologicznego. Tytuł roboczy: Według Św. Malachiasza. Tu mogę przypom­nieć młodszym czytelnikom, że proroctwo św. Malachiasza to lista papieży, na której trzecim od końca jest papież Polak, drugim od końca Murzyn, a ostatni, Piotr II, rządz na ruinach Rzymu. Tytuł nie zawiera wszystkiego, ponie­waż jest to pewien splot wątków z pogranicza tego świata i świata transcendencji. Otóż znajdu­ję tam sposób na przeprowadzenie reportażu z tamtego świata w naszych dzisiejszych czasach – to musi wystarczyć. Bardzo dziwna książka. Sam jestem ciekaw, jak mi się to uda rozwiązać, ponieważ pomysłów mam masę.

Jak poleciłbyś swoją najnowszą książkę, Krawędź snu?

Maciek Parowski dał dobrą definicję, komiks prozą z ambicjami. Z jednej strony bardzo żywa fabuła – dzieje się to w różnych kra­jach, porwania, pojedynki, prawie współczesny „płaszcz i szpada”, zaskoczenia, zwroty akcji.

forsythowskie czy macleanowskie odwrotki, kie­dy prawdą okazuje się nie to, co braliśmy za prawdę. A z drugiej strony pewien rodzaj histo­rycznej refleksji na temat stworzenia naszego gatunku, na temat tego czy postęp techniczny był zamierzoną przygodą ludzkości, czy też prą­dem niosącym pierwiastek destrukcji. W sumie jest w tej książce sporo humoru, szczypta ero­tyzmu, trochę zabawy i materiału do przemyśleń.

Jeżeli będziesz pisał teraz prozę, czy porzucisz to, do czego nas ostatnio przy­zwyczaiłeś, czyli satyrę?

Mnie przez ostatnie lata kojarzono jako typowego satyryka. Przysłużyło się temu „Pol­skie Zoo”. Zmieniła się koalicja, „Polski Zoo” i podobne programy zniknęły z telewizji, i może dobrze! W związku z tym wracam do swojej roli autora, który satyrę traktuje jako przyprawę: goździki, cynamon, czy gałkę muszkatołową, a nie jako potrawę samą w sobie. W związku z tym w rzeczach, które będę tworzył dla radia i telewizji oraz przede wszystkim dla matki na­szej książki, do której obiecuję stosować tylko ostre przyprawy.

***

KONRADA LEWANDOWSKIEGO, zwanego „Przewodasem” udało mi się złapać przy barku, gdzie serwowano darmowe piwo.

Przewodas, wydałeś właśnie Notekę, co planujesz w najbliższym czasie?

Teraz kolej na trylogię Kotołaka, która ukaże się nakładem S.R. późną wiosną. Właśnie zabieram się za trzeci tom.

Czyli Ksin, Różanooka i Trop Kotołaka w jednym tomie, czy oddzielnie?

Wydawca zapowiada je w jednym tomie.

Co pewnie niezbyt ucieszy po­siadaczy dwóch pierwszych tomów se­rii. Czy zamierzasz kontynuować opo­wiadania z redaktorem Tomaszewskim w roli głównej?

W tej chwili nie, po wydaniu zbioru jestem całkowicie wypalony. Os­tatnie dwa opowiadania powstawały w bardzo szybkim tempie i brak mi pomysłów. Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym tego faceta jeszcze wykorzystać. Po­woli przymierzam się jednak do nowego tematu, który mnie zainteresował. Mianowicie, jak bę­dzie wyglądał świat za 18 milionów lat, zakłada­jąc, że ludzie przetrwają.

Spore wyzwanie. To wielki kawał cza­su w porównaniu z tym, jaki człowiek dopiero ma za sobą.

Próbuję wykorzystać tu materiał z „Al­ternatyw ewolucji”, które opublikowałem w „NF”, a ostatnio znęcam się nad geologami, pró­bując ich namówić, aby mi wyjaśnili, jak będą w tym czasie wyglądały skały pochodzenia protogenicznego.

Myślisz, że człowiek przetrwa, przy je­go zdolnościach do niszczenia własnego środo­wiska?

Średni okres życia gatunku na Ziemi, to około 100 milionów lat, my liczymy jakieś 1-2 miliony i nawet jak nasz gatunek mocno odbieg­nie od tej średniej, to przetrwamy te kilka milio­nów lat. Dopiero zastanawiam się, jak to ugryźć.

***

Potem poszedłem męczyć MIROSŁAW JABŁOŃSKIEGO.

Mirku, właśnie wydałeś powieść Elek­tryczne banany, opublikowałeś parę opowia­dań. Czy oprócz pracy tłumacza wróciłeś do aktywnego pisania?

Właściwie te ostatnie publikacje, to było czyszczenie szuflady. Powiem ci szczerze, że nie mam teraz pomysłu na coś, co zaraz chciał­bym napisać. Wynika to po części z braku czasu, tzn. z tego, że tłumaczenia mnie mocno absorbu­ją, a w pewien sposób – czego kiedyś się nie spo­dziewałem – sprawiają mi sporą przyjemność. Może dlatego, że zmagam się z. materią, która zawsze wydawała mi się oporna, że angielski to było coś, co mi się zawsze bardzo wymykało, a teraz, gdy jestem w stanie tłumaczyć, jest to dla mnie duża frajda. Choć okupywana wielkim wysiłkiem. Bo mój język angielski mówiony jest nadal bardzo słaby…

A to problem wielu polskich tłu­maczy…

… to odetchnąłem (śmiech). A to co robię, czynię dzięki wytrwałości i pracowitości. Mam pewien pomysł literacki, związany z moją drugą pasją – nurkowaniem – i chciałbym go kiedyś zrealizować. Na początek napisałem opowiadanie, które utknęło u Parowskiego.

***

RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZ rozpoczął rozmo­wę od przedstawienia swojej nowej książki.

Połowa Czerwonych dywanów to premiera. Wszystkie opowiadania dzieją się w tym samym świecie, gdzieś w tle spotykają się elementy z poszczególnych opowiadań, wracają postaci drugoplanowe i pewne wątki.

Kiedyś użyłeś określenia „cykl ukraiń­ski”, dlaczego?

Użyłem go właściwie hasłowo, bo tytu­łowe opowiadanie dzieje się np. na pograni­czu Francji i Belgii. Nazwałbym go więc raczej cyklem europejskim. Ale to dobre pytanie. Bo, jak wiesz, wszystko co teraz robię, to śledzę wydarzenia światowe, czytuję serwisy satelitarne, mnóstwo prasy z całego świata i staram się do­patrzeć sensu w tym, co się dzieje z naszym światem. I jest dla mnie dość przerażające, co dostrzegam. Męczy mnie to, dlatego zacząłem tworzyć historie wykorzystujące cały ten nega­tywny potencjał, który tkwi w dzisiejszych new­sach. To nie jest futurologia, to nie są wróżby. Ja nie twierdzę, że tak będzie, ba, na­wet bardzo bym nie chciał, żeby tak było, cho­ciaż, wydaje mi się, że rozwój światowych wy­darzeń zawsze idzie w najgorszą z możliwych stronę. Piszę historie, które mogą się dziać naprawdę.

Co było przyczynkiem do powstania „Śpiącej królewny”?

Mamy tam Radovana Karadica i nie­skuteczność mediatorów europejskich, mamy tam Adamsa i IRA, polityczną popraw­ność i inne rzeczy. Jest tam sporo emocji, które wypłynęły z akcji Owsiaka, z konwojów Ochoj­skiej, a zwłaszcza tego do Sarajewa, który był straszną kompromitacją dla rządu – pojechali tam politycy zbierać punkty w kampanii wybor­czej, a przecież rzekomo obdarowywani nie mieli z tego nic. Jest tam sporo lęku o to, co dzieje się na Wschodzie. Wiesz, jeżeli czytam wiadomość, i to nie w byle jakiej gazecie, tylko w wiarygodnej „Rzeczpospolitej”, że dokonano zamachu na premiera Ukrainy i wszyscy twier­dzą, że jest to element porachunków mafijnych, bo premier był z jednej mafii, a druga walczy o przejęcie rządu – to włosy stają dęba na gło­wie. O rzut beretem od nas bandyci walczą nie o przejęcie władzy nad burdelem, a o przejęcie kontroli nad rządem i parlamentem…

I guzikami do rakiet atomowych.

Tak. I nad systemem bankowym świata. Te emocje i strachy w „Śpiącej królewnie” są obecne.

Co dalej?

Planuję powieść o robocie, pt. Zimne kości, bardzo cyberowe. Planuję ją od dawna, powoli układa się w głowie i będzie w niej jeszcze mniej polityki, bo Czerwone dywany ma­ją jej mniej od Kataryniarza. To będzie pra­widłowość, że każda moja następna książka będzie miała coraz mniej związków z polityką, bo ja sam coraz mniej się nią zajmuję.

A filmowe losy „Kataryniarza”?

Jest problem. Jesteśmy świeżo po festiwalu gdańskim, który obnażył słabość polskiej kinematografii, poleciały liczne głowy i już niczego nie jestem teraz pewny. A Kataryniarz miał być filmem drogim i nie wiadomo, czy ktoś jest w stanie podpisać takie pieniądze – około 30 miliardów starych złotych. Żałuję, bo scenariusz jest mocno zaawansowany i odmienny od książ­ki, akcyjny i z happy endem. Natomiast poja­wiły się możliwości sfilmowania „Śpiącej królewny”, która mogłaby być filmem znacznie tańszym, wymagałaby paru samochodów, lasuj trochę pirotechniki i znacznie mniej statystów.

Rozmawiał i spisywał Wojtek Sedeńko i Mirek Obarski

Rocznicowe spotkanie „Nowej Fantastyki”, Warszawa 1997

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *