PRZEPYTYWANKO No 2: Sapkowski, Kołodziejczak, Wolski, Szwajcer, Lewandowski, Jabłoński, Ziemkiewicz
Utkwiły mi w pamięci słowa Tomka Kołodziejczaka wypowiedziane na konferencji, że nie wydawał dotąd dużo, bo zanosił opowiadania Parowskiemu, a ten je regularnie odrzucał. Ale nadal będzie je do niego zanosił. I słusznie! O ile pamiętam, opowiadania Tomka ukazywały się w piśmie Maćka (nawiasem, jeżeli zbiór Wrócę do Ciebie kacie jest reprezentatywny dla autora, to nie dziwię się reakcji redaktora Parowskiego, w całej książce jest tylko parę drukowalnych tekstów – akurat tych, co ujrzały światło dzienne w prasie), a trzeba wziąć jeszcze pod uwagę fakt, że aktywnych autorów w Polsce jest kilkudziesięciu. „Nowa Fantastyka” jest w stanie wydrukować rocznie 12-15 opowiadań, czyli maksymalnie jedno rocznie nawet takim pisarzom jak Sapkowski. Dbając o poziom pisma przesiew musi być ogromny, nie ma zresztą takiego kraju, w którym ogłasza się drukiem każde słowo jakiegoś autora. Chociaż niektórym osobom z naszego światka SF tak się wydaje.
No i wyszła mi niezamierzenie obrona Maćka Parowskiego, za co pewnie dostanę po uszach od jego przeciwników. Co tam, nie pierwszy raz; martwi mnie jednak ten podział, bo poza zwyczajową i towarzyską zgodą, dostrzegłem w Warszawie głęboki rozłam. Uwidocznił się on szybko po konferencji, większość gości chyłkiem wymykała się do zajęć w podgrupach i zamierzone święto polskiej fantastyki rozlazło się, rozmyło po dwóch godzinach. Razem z Mirkiem Obarskim zdążyliśmy jednak przeprowadzić kilka ciekawych rozmów z bohaterami promocji i paroma gośćmi.
***
ANDRZEJ SAPKOWSKI był bardzo rozchwytywany, ale znalazł chwilkę czasu dla nas.
Andrzeju, wszyscy pytają Cię o dalsze losy Geralta, ale warto chyba spytać co będzie dalej – wszak za dwa lata cykl się skończy, zakończenie znasz od dawna i znając Twoje podejście do pisania, już układasz w głowie nowe rzeczy.
Tak daleko nie sięgam, zostały mi do napisania jeszcze dwa tomy. Faktycznie znam zakończenie sagi, ale pewne wątki w środku nie mają jeszcze zakończenia. W każdym bądź razie kolejny tom będzie nosił tytuł Wieża Jaskółki.
Nic czujesz się zmęczony przygodami Geralta i Ciri?
Trochę tak, ale wciąż jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. A jeśli chodzi o dalsze plany, to rzeczywiście mam parę pomysłów, nawet na kolejny cykl fantasy.
Będzie się rozgrywał w tym samym świecie?
Nie. to będzie coś zupełnie nowego, wyobraźnia mi jeszcze służy i nie muszę się czepiać jednego wymyślonego już świata. Będzie to zupełnie inna historia, którą – jak tę o Geralcie – mam zamiar rozpocząć od serii opowiadań. Mam też pomysły na jedną lub dwie samodzielne książki…
Wiem, że to za wcześnie, ale może nam co nieco zdradzisz…
Powiedzieć mogę jedynie tyle, że nic będzie to koniecznie fantastyka, chociaż jeżeli książki Umberto Eco zaliczyć daje się do fantastyki, to będzie to fantastyka.
***
TOMASZ KOŁODZIEJCZAK jest przystojnym facetem, słusznego wzrostu (uprawiał koszykówkę), więc rozmawiając z nim muszą zadzierać wysoko głowę.
Tomku, jesteś osobą bardzo zajętą, udzielasz się w fandomie warszawskim, robisz coś dla graczy rpg, wiosną zostałeś ojcem – kiedy piszesz?
Żeby było śmieszniej, właśnie z chwilą narodzin dziecka, usiadłem do pisania Kolorów… i poszło mi to bardzo szybko.
Na okładce widnieje nazwa cyklu, masz zamiar to ciągnąć?
Umieściłem to tak na wszelki wypadek. Nie wiem jak sprzeda się ta powieść, jeśli dobrze, to będę kontynuował. Zresztą, jak wiesz, w tym świecie toczy się akcja kilku moich opowiadań.
Ciskasz się tak od fantasy po spacc operę. Co Ci jest bliższe?
Wolę hard SF, bo się na niej wychowałem. Ale fantasy też będę pisał. Myślę o kontynuacji powieści Krew i kamień, zostawiłem tam wątki, które można pociągnąć.
PIOTR SZWAJCER, szef wydawnictwa – CiS. specjalizującego się w książkach popularnonaukowych (wydają też literaturę piękną), jest od także miłośnikiem SF. Poświęcił nam kilka chwil.
Piotrze, skąd pomysł na takie wspaniałe serie „Science Masters” i „U progu trzeciego tysiąclecia”, książka popularyzatorska nie miała u nas dobrej marki w ostatnich latach.
Bo wydawano książki bezwartościowe. 1 właśnie z potrzeby czytania dobrych książek popularnych z dziedziny nauki wzięły się nasze serie. W dodatku szlag mnie trafiał, gdy słyszałem, jak mówi się „książka popularnonaukowa” o książkach Danikena. To czysty absurd.
W ciągu roku zaroiło się od dobrych serii, Prószyński i S-ka wydaje „Na ścieżkach nauki”, Zysk i S-ka „Nebulę”. Nie obawiasz się konkurencji?
Dobrej – nie. Zresztą wszystkie te serie mają swój profil. „Science Masters” to seria znana na całym świecie, a w „U progu…” staram się dawać książki z dziedziny fizyki, chemii i biologii, i to najlepszych autorów, często noblistów. Prószyński i Zysk wydają rzeczy nieco odmienne.
Udało się też namówić do krótkiej rozmowy MARCINA WOLSKIEGO, który wydał właśnie drugą powieść w NOWEJ.
Kim jest bohater Twojej najnowszej książki?
Głównym bohaterem jest dziennikarz w średnim wieku, nieudacznik, prowadzący rubrykę wydarzeń miejskich w brukowym tygodniku. Postać zupełnie nieciekawa i może dlatego jest taką trampoliną do niesamowitych zdarzeń, które toczą się w powieści. Ich stawką jest los świata i ludzkości, a nawet los Stwórcy.
W filmach, komiksach, przy opisywaniu wielkich wydarzeń sięga się zwykle po herosów.
Właśnie. To mnie drażni, ponieważ te postaci są, przeważnie, zbyt idealizowane, żeby się z nimi utożsamiać. Kiedy byłem bardzo małym chłopcem, czytałem namiętnie, z powodu tematyki, opowieści o Tomku Wilmowskim i dostawałem furii, można powiedzieć że piany, ponieważ ta postać była nieludzka – była idealna. Autor popełnił błąd – nie dał temu bohaterowi nawet jednej wady, żeby się z nim utożsamić. On nie miał problemów. Był piękny, wysportowany, świetnie strzelał, mówił językami: na dodatek był jeszcze intelektualistą. Postać z powodów dydaktycznych bardzo słuszna, ale nieprawdopodobna. Oczywiście podziwiam wspaniałe cechy bohaterów, ale chcę je widzieć w pełnym ludzkim wymiarze. Jeżeli już superman, to niech będzie chociaż trochę śmiesznym megalomanem. O wiele atrakcyjniejsze jest, kiedy nagle mały, stłamszony człowiek w sytuacji ekstremalnej wspina się na szczyty człowieczeństwa czy bohaterstwa, niż kiedy czyni tak człowiek doskonały, bohater, ponieważ wówczas nawet nie martwimy się o niego – i tak mu się uda,. To jest syndrom głupiego gestapowca w polskich filmach okresu komunistycznego. Jak mogliśmy dowartościować naszego bohatera, skoro on był tak dobry, a tamten tak marny?
O czym traktuje Twoja najnowsza książka? Jedna z ostatnich – Piąty odcień zieleni – dotykała w jakiś sposób modnego tematu ekologicznego.
Piąty odcień zieleni to była historia, gdzie ekologia była odskocznią; to książka pisana w okresie cenzury. Miała pokazać, że nawet słuszna idea doprowadzona do ekstremum, staje się karykaturą samej siebie, przynosi tragedię i zagładę. Akurat dla przykładu wziąłem ekologów, którzy mnie śmieszą, ponieważ źdźbło w oku bliźniego zauważają, a belki we własnym nie – to jest paradoks naszego świata. Ale to nie była ostatnia – jak może wynikać z pytania – książka, jeszcze parę się potem ukazało, jednak na skutek tego, że nasz rynek książki był przez kilka ostatnich lat bardzo zdewastowany, nie dotarty do masowego odbiorcy. Były to książki mało reklamowane, ale na pewno bardziej polityczne. Jedną z nich była Korektura – jej bohaterem jest Jurij Andropow, który postanawia, lat temu kilkanaście, zgładzić ośmiu ludzi, którzy odegrają czołową rolę w historii świata. W tym Jana Pawła II, Wałęsę, Reagana, Thatcher i parę innych osób. Była książka Wideo wszech czasów; w radiu, jako słuchowisko, nazywało się to Śmieciarz. To historia wideo odnalezionego na orbicie okołoziemskiej, które rejestrowało historię ludzkości przez ostatnie 2000 lat. Głównym problemem jest to, co zrobić z tą maszyną, która jest dla wielkich tego świata potwornie niewygodna. Niewygodna dla politycznej poprawności, bo nagle okazuje się, że naprawdę była Kalwaria i naprawdę było Wniebowstąpienie, i jakoś to nie przystaje do współczesnego zliberalizowanego świata. Wreszcie było wznowienie Agenta Dołu – mojej książki sprzed lat, do której dopisałem Diabelską dogrywkę. Skończyłem tę historię człowieka, który stał się diabłem, który bał się tej roli. ale ją w końcu polubił. Najnowsza książka Krawędź snu opowiada o dwóch gatunkach ludzi stworzonych przed wiekami i toczących batalię o świat; właśnie na naszych oczach rozgrywa się jej finał. Dzieje się to na trybunach stadionu w Atlancie podczas ostatnich igrzysk.
Przez pewną chwilę wydawało się, że Marcin Wolski przestał pisać. Teraz, nagle, powrót. Czy to oznacza, że będą powstawały kolejne książki?
Już w tej chwili mam trzy pomysły; nad jednym rozpocząłem pracę, mam napisanych dwadzieścia parę stron. Znowu trzymam się wątku eschatologicznego. Tytuł roboczy: Według Św. Malachiasza. Tu mogę przypomnieć młodszym czytelnikom, że proroctwo św. Malachiasza to lista papieży, na której trzecim od końca jest papież Polak, drugim od końca Murzyn, a ostatni, Piotr II, rządz na ruinach Rzymu. Tytuł nie zawiera wszystkiego, ponieważ jest to pewien splot wątków z pogranicza tego świata i świata transcendencji. Otóż znajduję tam sposób na przeprowadzenie reportażu z tamtego świata w naszych dzisiejszych czasach – to musi wystarczyć. Bardzo dziwna książka. Sam jestem ciekaw, jak mi się to uda rozwiązać, ponieważ pomysłów mam masę.
Jak poleciłbyś swoją najnowszą książkę, Krawędź snu?
Maciek Parowski dał dobrą definicję, komiks prozą z ambicjami. Z jednej strony bardzo żywa fabuła – dzieje się to w różnych krajach, porwania, pojedynki, prawie współczesny „płaszcz i szpada”, zaskoczenia, zwroty akcji.
forsythowskie czy macleanowskie odwrotki, kiedy prawdą okazuje się nie to, co braliśmy za prawdę. A z drugiej strony pewien rodzaj historycznej refleksji na temat stworzenia naszego gatunku, na temat tego czy postęp techniczny był zamierzoną przygodą ludzkości, czy też prądem niosącym pierwiastek destrukcji. W sumie jest w tej książce sporo humoru, szczypta erotyzmu, trochę zabawy i materiału do przemyśleń.
Jeżeli będziesz pisał teraz prozę, czy porzucisz to, do czego nas ostatnio przyzwyczaiłeś, czyli satyrę?
Mnie przez ostatnie lata kojarzono jako typowego satyryka. Przysłużyło się temu „Polskie Zoo”. Zmieniła się koalicja, „Polski Zoo” i podobne programy zniknęły z telewizji, i może dobrze! W związku z tym wracam do swojej roli autora, który satyrę traktuje jako przyprawę: goździki, cynamon, czy gałkę muszkatołową, a nie jako potrawę samą w sobie. W związku z tym w rzeczach, które będę tworzył dla radia i telewizji oraz przede wszystkim dla matki naszej książki, do której obiecuję stosować tylko ostre przyprawy.
***
KONRADA LEWANDOWSKIEGO, zwanego „Przewodasem” udało mi się złapać przy barku, gdzie serwowano darmowe piwo.
Przewodas, wydałeś właśnie Notekę, co planujesz w najbliższym czasie?
Teraz kolej na trylogię Kotołaka, która ukaże się nakładem S.R. późną wiosną. Właśnie zabieram się za trzeci tom.
Czyli Ksin, Różanooka i Trop Kotołaka w jednym tomie, czy oddzielnie?
Wydawca zapowiada je w jednym tomie.
Co pewnie niezbyt ucieszy posiadaczy dwóch pierwszych tomów serii. Czy zamierzasz kontynuować opowiadania z redaktorem Tomaszewskim w roli głównej?
W tej chwili nie, po wydaniu zbioru jestem całkowicie wypalony. Ostatnie dwa opowiadania powstawały w bardzo szybkim tempie i brak mi pomysłów. Nie wyobrażam sobie, jak mógłbym tego faceta jeszcze wykorzystać. Powoli przymierzam się jednak do nowego tematu, który mnie zainteresował. Mianowicie, jak będzie wyglądał świat za 18 milionów lat, zakładając, że ludzie przetrwają.
Spore wyzwanie. To wielki kawał czasu w porównaniu z tym, jaki człowiek dopiero ma za sobą.
Próbuję wykorzystać tu materiał z „Alternatyw ewolucji”, które opublikowałem w „NF”, a ostatnio znęcam się nad geologami, próbując ich namówić, aby mi wyjaśnili, jak będą w tym czasie wyglądały skały pochodzenia protogenicznego.
Myślisz, że człowiek przetrwa, przy jego zdolnościach do niszczenia własnego środowiska?
Średni okres życia gatunku na Ziemi, to około 100 milionów lat, my liczymy jakieś 1-2 miliony i nawet jak nasz gatunek mocno odbiegnie od tej średniej, to przetrwamy te kilka milionów lat. Dopiero zastanawiam się, jak to ugryźć.
***
Potem poszedłem męczyć MIROSŁAW JABŁOŃSKIEGO.
Mirku, właśnie wydałeś powieść Elektryczne banany, opublikowałeś parę opowiadań. Czy oprócz pracy tłumacza wróciłeś do aktywnego pisania?
Właściwie te ostatnie publikacje, to było czyszczenie szuflady. Powiem ci szczerze, że nie mam teraz pomysłu na coś, co zaraz chciałbym napisać. Wynika to po części z braku czasu, tzn. z tego, że tłumaczenia mnie mocno absorbują, a w pewien sposób – czego kiedyś się nie spodziewałem – sprawiają mi sporą przyjemność. Może dlatego, że zmagam się z. materią, która zawsze wydawała mi się oporna, że angielski to było coś, co mi się zawsze bardzo wymykało, a teraz, gdy jestem w stanie tłumaczyć, jest to dla mnie duża frajda. Choć okupywana wielkim wysiłkiem. Bo mój język angielski mówiony jest nadal bardzo słaby…
A to problem wielu polskich tłumaczy…
… to odetchnąłem (śmiech). A to co robię, czynię dzięki wytrwałości i pracowitości. Mam pewien pomysł literacki, związany z moją drugą pasją – nurkowaniem – i chciałbym go kiedyś zrealizować. Na początek napisałem opowiadanie, które utknęło u Parowskiego.
***
RAFAŁ A. ZIEMKIEWICZ rozpoczął rozmowę od przedstawienia swojej nowej książki.
Połowa Czerwonych dywanów to premiera. Wszystkie opowiadania dzieją się w tym samym świecie, gdzieś w tle spotykają się elementy z poszczególnych opowiadań, wracają postaci drugoplanowe i pewne wątki.
Kiedyś użyłeś określenia „cykl ukraiński”, dlaczego?
Użyłem go właściwie hasłowo, bo tytułowe opowiadanie dzieje się np. na pograniczu Francji i Belgii. Nazwałbym go więc raczej cyklem europejskim. Ale to dobre pytanie. Bo, jak wiesz, wszystko co teraz robię, to śledzę wydarzenia światowe, czytuję serwisy satelitarne, mnóstwo prasy z całego świata i staram się dopatrzeć sensu w tym, co się dzieje z naszym światem. I jest dla mnie dość przerażające, co dostrzegam. Męczy mnie to, dlatego zacząłem tworzyć historie wykorzystujące cały ten negatywny potencjał, który tkwi w dzisiejszych newsach. To nie jest futurologia, to nie są wróżby. Ja nie twierdzę, że tak będzie, ba, nawet bardzo bym nie chciał, żeby tak było, chociaż, wydaje mi się, że rozwój światowych wydarzeń zawsze idzie w najgorszą z możliwych stronę. Piszę historie, które mogą się dziać naprawdę.
Co było przyczynkiem do powstania „Śpiącej królewny”?
Mamy tam Radovana Karadica i nieskuteczność mediatorów europejskich, mamy tam Adamsa i IRA, polityczną poprawność i inne rzeczy. Jest tam sporo emocji, które wypłynęły z akcji Owsiaka, z konwojów Ochojskiej, a zwłaszcza tego do Sarajewa, który był straszną kompromitacją dla rządu – pojechali tam politycy zbierać punkty w kampanii wyborczej, a przecież rzekomo obdarowywani nie mieli z tego nic. Jest tam sporo lęku o to, co dzieje się na Wschodzie. Wiesz, jeżeli czytam wiadomość, i to nie w byle jakiej gazecie, tylko w wiarygodnej „Rzeczpospolitej”, że dokonano zamachu na premiera Ukrainy i wszyscy twierdzą, że jest to element porachunków mafijnych, bo premier był z jednej mafii, a druga walczy o przejęcie rządu – to włosy stają dęba na głowie. O rzut beretem od nas bandyci walczą nie o przejęcie władzy nad burdelem, a o przejęcie kontroli nad rządem i parlamentem…
I guzikami do rakiet atomowych.
Tak. I nad systemem bankowym świata. Te emocje i strachy w „Śpiącej królewnie” są obecne.
Co dalej?
Planuję powieść o robocie, pt. Zimne kości, bardzo cyberowe. Planuję ją od dawna, powoli układa się w głowie i będzie w niej jeszcze mniej polityki, bo Czerwone dywany mają jej mniej od Kataryniarza. To będzie prawidłowość, że każda moja następna książka będzie miała coraz mniej związków z polityką, bo ja sam coraz mniej się nią zajmuję.
A filmowe losy „Kataryniarza”?
Jest problem. Jesteśmy świeżo po festiwalu gdańskim, który obnażył słabość polskiej kinematografii, poleciały liczne głowy i już niczego nie jestem teraz pewny. A Kataryniarz miał być filmem drogim i nie wiadomo, czy ktoś jest w stanie podpisać takie pieniądze – około 30 miliardów starych złotych. Żałuję, bo scenariusz jest mocno zaawansowany i odmienny od książki, akcyjny i z happy endem. Natomiast pojawiły się możliwości sfilmowania „Śpiącej królewny”, która mogłaby być filmem znacznie tańszym, wymagałaby paru samochodów, lasuj trochę pirotechniki i znacznie mniej statystów.
Rozmawiał i spisywał Wojtek Sedeńko i Mirek Obarski
Rocznicowe spotkanie „Nowej Fantastyki”, Warszawa 1997
Dodaj komentarz