W Solaris maj jest bardzo pracowitym miesiącem. Na zdjęciu widać, jak z niebytu powoli wyłania się trzeci budynek (w tle), w którym stanie nowoczesna drukarnia cyfrowa. Otwarcie pewnie we wrześniu. Mam już zamknięty program 19. Festiwalu Fantastyki, wkrótce na stronie festiwalowej zaczną się pojawiać informacje szczegółowe. Encyklopedia Fantastyki zbliża się do 9000 stron, ale końca prac wciąż nie widać. To zresztą jest praca aż do grobowej deski. Do sierpnia na pewno będą hasła polskie, leksykalne, fanziny, większość nagród, bibliografia czasopism. Najdłużej poczekamy na hasła zagraniczne, choć i tutaj sporo już zrobiono – wielu znakomitych pisarzy, tych z wielkim dorobkiem, ma już hasła opracowane.
Niedawno ukończyłem takie wielkie hasło – Stanisław Lem. Na marginesie tej pracy zauważyłem, że o Lemie pisano ostatnio, iż „jego proza się zestarzała”, „jego książek nikt już nie kupuje”, itp. Jak więc wytłumaczyć, że z pięciu edycji Dzieła Lema, jakie ukazały się dotąd na polskim rynku, aż trzy powstały po 1989 roku? W tym dwie kompletne, Literackiego i Agory. Wszystkie w pięknych edycjach. Jak wytłumaczyć fakt, że praktycznie co roku wychodzą wznowienia? I po 89 roku Lem miał więcej wydań niż za komuny? W nakładach pewnie wskaźniki wychyliłyby się w drugą stronę, ale dzisiaj wszyscy autorzy mają niższe nakłady. I gdzieś to musi się sprzedawać. Rzeczywiście, odbiór Lema u młodego pokolenia jest nieszczególny. Ale ja się temu specjalnie nie dziwię. Skoro komisja lektur wybiera do obowiązkowego czytania takie opowiadania Lema, które pisane są archaicznym, stylizowanym językiem, pełnym neologizmów, to uczeń (który i tak niechętnie sięga po książki) odbija się od nich jak od kamiennej ściany. On nie rozumie tego, co ma przeczytać. Dla niego takie stylizacje to język obcy (nawet sienkiewiczowska trylogia jest zbyt archaiczna) – trudno się więc dziwić, że umysł współczesnego ucznia szufladkuje Lema jako pisarza nie do czytania.
Dużo współpracuję z młodymi ludźmi, przy Encyklopedii, przy Festiwalu, sam mam trójkę młodych dorosłych w domu. Widzę, jak się uczą, jakich metod używają, jak zmieniła się edukacja i proces dydaktyczny (żeby nie powiedzieć, że już go nie ma). Nie są ci ludzie mniej inteligentni od nas w tym samym wieku, nie uczy się ich jednak ani pracy samodzielnej, ani pracy w zespole, ani myślenia. Poprzez magiczne funkcje: szukaj, kopiuj, wklej łatwo popaść w lenistwo.
A jednocześnie, i to mój króciutki wtręt do ogólnopolskiej dyskusji o absolwentach, jaka się rozpętała w mediach w zeszłym miesiącu, ich samoocena jest bardzo wysoka. Mieć niepotrzebną wiedzę teoretyczną (o ile się ją rzeczywiście posiada i czytało się skopiowane wypociny innych), papier ukończenia szkoły wyższej (a nawet parę tych bezużytecznych papierków), zero doświadczenia zawodowego i żądać na dzień dobry dyrektorskiej gaży, bo ukończyłem, jestem świetnie wykształcony i takie tam pierdu, pierdu, jak mawia ćwierć inteligent, Ferdynand K. Oto dzisiejszy styl. Ja bym się wstydził, ale jestem dzieckiem innej epoki.
I wciąż jestem zaskakiwany. Z miesiąc temu (a zachowuję sobie wszystkie podobne mejle, zebrało się na pokaźny plik) dostałem propozycję nie do odrzucenia od maturzysty, żebym napisał mu… prezentację. Z fantastyki, bo ja się na tym znał, a on nie. Zatkało mnie.
Napisał do mnie jakiś magistrant, bym ocenił jego pracę magisterską dotyczącą fantastyki. Temat był raczej mi obcy, zwykle jednak w takich przypadkach pomagam, ale akurat ruszyliśmy z Encyklopedią, a ta zabiera mi – naprawdę – ok. 10 godzin dziennie. Siedzę nad nią w pracy, popołudniami, po nocach. Nie mam czasu. Grzecznie odmówiłem. Zwrotnie otrzymałem mejl z pretensją, że raczyłem odmówić!
Jakaś panna zapytała mnie, po przeczytaniu eseju o historii science fiction, skąd czerpałem dane, z jakich prac, bo ona też musi coś tam napisać. Odpisałem – zgodnie z prawdą – że wszystko wziąłem z mej biednej głowy, która po półwieczu jest składowiskiem takich nieprzydatnych informacji, a zebrały się w wyniku licznych lektur, rozmów itd. Nie odpowiedziała, może nie mieściło się to w jej głowie? Albo mi nie uwierzyła.
Kiedyś pomagałem różnym studentom, odpowiadałem na ciekawe listy. Teraz już raczej tego nie robię. Raz z braku czasu, dwa z powodu takiego właśnie podejścia młodego pokolenia do – jak by nie patrzeć – ich własnej pracy. To oczywiście uogólnienie, nie do wszystkich młodych absolwentów pasujące, ale – przyznacie – do wielu. Mam radę – zacznijcie myśleć sami!
Dodaj komentarz