„Lazarus” Switłany Taratoriny może się stać w Polsce pozycją, która otworzy serca czytelników na fantastykę ukraińską. Mówię to ze spokojem i niezachwianą pewnością.
Wydawałem sporo fantastyki pisanej przez Ukraińców, ale w języku rosyjskim – co autorzy czynili świadomie z powodów komercyjnych. Należeli do nich Walentinow, Arieniew, duety Oldich czy Diaczenków.
Taratorina należała do wąskiej grupy pisarzy piszących wyłącznie po ukraińsku – a ten rynek bardzo powoli zwiększał swój zasięg – nie zapominajmy, że wolna Ukraina powstała dopiero po rozpadzie ZSRR, a po trzydziestu latach przyszło jej się bić o tę niepodległość. Mieli małe nakłady, ale i swoich wydawców i krytyków widzących w tym przyszłość. Dzisiaj wydaje się, że literatura ukraińska wyprze zupełnie teksty rosyjskojęzyczne, a za 20 lat rosyjski odejdzie nad Dnieprem w niebyt na zawsze.
Zwróciłem na tę autorkę uwagę przy opowiadaniu „Język Babilonu” z antologii ukraińskiej fantastyki. Opowiadaniu tytułowym. Dobre SF, zgrabnie opowiedziana historia, świeża. Napisałem do autorki, nawiązaliśmy kontakt. Chciałem wydać na początek 1-3 książki ukraińskich pisarzy, Switłana była tu wyborem numer jeden. Ale miała do sprzedaży tylko jedną książkę. Sądziłem że to będzie SF, bo sama mówi, że woli czytać fantastykę naukową niż fantasy, a tu się okazało, że jej debiutancka powieść „Lazarus” to urban fantasy. Zasięgnąłem opinii, poczytałem recenzje (dość zgodnie chwalące powieść), popytałem znajomych i zdecydowałem się.
W dodatku miałem w dorobku wydany zbiór urban fantasy Pawła Ciećwierza, a w redakcji Tomka Bochińskiego „Złe ulice”.
I tak zabraliśmy się się za pracę. Przekładu podjęła się Iwona Czapla, która jest ukrainistką (a tłumaczyła dotąd z rosyjskiego).
Dzisiaj wiem, że to był dobry wybór. Powieść jest wysokiej próby fantastyką, kryminałem, legendą miejską, której akcja rozgrywa się w 1913 roku w alternatywnym Kijowie.
Alternatywnym, innym, bo zamieszkałym przez stworzenia, infernalnych, znanych nam z mitologii słowiańskiej, tatarskiej. Mamy utopce, likantropy, wężogłowców, wiedźmy, satyrów itp. Wiodą sobie własne życie, marząc o powrocie legendarnego Żmija, który miałby ich wyzwolić spod władzy ludzi. Imperium (w domyśle carskie), w przededniu wielkiej wojny, o której mówi się po kątach pilnuje porządku i toleruje infernalnych, wciela ich do swoich służb. Ludzie i infernalni muszą żyć obok siebie, a te konflikty międzyrasowe bardzo przypominają mi współczesne linie społecznych podziałów i frontów – między płciami, białymi i kolorowymi, lewicowcami a konserwatystami.
Jest to więc powieść pełna odnośników do współczesności, nie brak dygresji do literatury, historii, porozumiewawczych mrugnięć okiem do czytelnika.
Czyli proza inteligentna, a jednocześnie lekka, wciągająca opowieść kryminalna, która głównego bohatera, oficera policji, prowadzi w zawiłe tajemnice przeszłości jego rodziny.
Nie chcę zdradzić wiele z akcji, bo mógłbym odebrać wam sporo przyjemności z lektury. A emocji na pewno nie zabraknie. Gwarantuję.
Dogaduję właśnie z autorką warunki zakupu praw do wydania jej drugiej powieści, „Dom Soli”, osadzonej na Krymie – ale która jest dużo trudniejszą powieścią, science fiction, z wymyślonym na potrzeby fabuły językiem. Taratorina to bardzo inteligentna pisarka, świadoma celu, jaki chce osiągnąć pisząc książki.
I myśli już o kontynuacji „Lazarusa”, bo powieść odniosła wielki sukces na Ukrainie. Liczę, że w Polsce też tak będzie.
UWAGA – książka jest opatrzona mapą Kijowa z epoki, w której rozgrywa się akcja i starymi fotografiami przybliżającymi miejsca z powieści.
To dla mnie też novum, bo podobnych edycji dotąd nie robiłem.
Dodaj komentarz