Kiedy w sierpniu tego roku zatrzymaliśmy się z żoną w Tokaju, licząc na wesołe, jak w poprzednich latach miasto, rozśpiewane, z czardaszem wygrywanym przez uliczne kapele, strumieniami wina, to bardzo się zdziwiliśmy. Środek sezonu, przygotowania do zbioru winogron. Pensjonat, w którym zwykle się zatrzymywaliśmy – zamknięty na głucho, ten który wybraliśmy, pusty – recepcjonista zapytany, który pokój dla nas – powiedział, że możemy sobie wybrać, bo nie ma gości. Na rynku wiele knajp zamkniętych, w otwartych pusto – kelner mówi, że jest tragicznie. Jest trochę Polaków, co z sentymentem, jak my, odwiedzają Tokaj, ale brak Rosjan, brak samych Węgrów, których raczej nie stać, covid wszystko rozwalił ponoć, a teraz wojna. Nie bardzo chciałem w to wierzyć, bo byłem rok wcześniej Szegedynie, dzień po uchyleniu przez Orbana lockdownu (warunkiem było wyszczepienie połowy populacji) i było wesoło, tłumnie i głośno. Wydaje się to raczej winą sytuacji Węgier – gospodarka ma zadyszkę, ludzi nie stać na wiele, panuje ogólna apatia, w telewizji smutna propaganda, nacjonalizm węgierski wyłazi z kątów i rozlewa się na Zakarpacie, Transylwanię.
Pomyślałem wtedy, że my też powolutku zmierzamy w tę stronę. Niewiele jeżdżę po Polsce ostatnio, ale taki olsztyński rynek starego miasta w weekendy jest obecnie pusty, a knajpy zamykane są wcześnie. Ludzie wracają do domów. Sądziłem, że to specyfika naszego małego miasta, ale Lublin jest o połowę ludniejszy, tamtejsza starówka zawsze aż huczała od tłumów wypełniających liczne, pięknie i stylowo urządzone lokale. Nic z tych rzeczy. O 23 lokale zamykane (w piątek i sobotę, bo w tygodniu w ogóle pusto), sale niedogrzane, słabo oświetlone, lokale, które miały kilka sal, upychają gości w jednej. Drogo, wszystko skoczyło przynajmniej o sto procent, nie dziwię się, że ludzie siedzą po domach. A to dopiero początek mroźnego sezonu – powszechny jest nastrój rezygnacji i czarnowidztwa, że wiele lokali nie dotrwa do wiosny. Przyjdą nowi, ale czeka ich to samo.
Nie wiem, jak jest w największych miastach, gdzie ludzie zamożniejsi, ale smutno mi się zrobiło na sercu. Nie chcę w Polsce tego, co spotkało Węgry. Używając bon motów naszych oderwanych od rzeczywistości przywódców – Nie OTAKE Polske… Pozostaje dawanie w szyję… Ale kto wtedy będzie pracował?
Odwiedziłem z Małgosią Lecha Jęczmyka, dołączył do nas Marek Oramus, a także rodzina Lecha. Posiedzieliśmy, powspominaliśmy, Marek ma pomysł na wydanie antologii przekładów Lecha Jęczmyka z „Problemów”. Muszę to sprawdzić, wydaje mi się, że większość na rynku była już w wydaniach zwartych. Ja z kolei upraszam Lecha o sporządzenie wykazu ulubionych cytatów i aforyzmów, zawsze był znany z tego, że na każdą sytuację miał jakieś na podorędziu. Rozmawialiśmy też o rzeczywistości i wspólnie się zgodziliśmy, że jest w Polsce dużo smutniej.
W wydawnictwie wciąż działamy, nie oglądając się na sytuację i drożyznę, wkrótce fantastyczna dwutomowa antologia, kilka jest w przekładzie, pomysłów na książki nie brak. Ale mam takie wrażenie, że za bardzo w te książki uciekam. Jest mi z nimi za dobrze, a smutny świat zostawiam za oknami.
Dodaj komentarz