Pierwsze próby pisarskie zaliczyłeś podobno bardzo dawno temu, czy była to fantastyka? Może powiesz parę słów na ten temat?
To była fantastyka. Gdy miałem dziesięć lat, napisałem powieść SF. Faceci lądują na planecie, a tam: Jezus Maria! Stegozaury, tyranozaury i pterodaktyle. Pech to zaiste, że manuskrypt zaginął, kto wie czy Spielberg zawracałby sobie głowę Crichtonem, może sięgnąłby po ciekawszy materiał. Jeżeli natomiast chodzi o prawdziwe pisanie, a za takowe uważam pisanie za pieniądze, to nie było to tak wcale dawno temu. Moim debiutem było opowiadanie pt. „Polowanko”. Horror. Rzecz jasna, było to polowanko na człowieka. W Bieszczadach. Współcześnie.
Fantastykę, zarówno SF jak i fantasy, czyta (choć przyznaje się do tego co drugi) właściwie każdy człowiek. Przychodzi to w szkole, kontynuuje na studiach, ale zaraz po nich większość czytelników od niej odchodzi. Ci co czytają ją dalej, pozostają jej wierni do grobowej dechy. Jak Ty widzisz siebie w tym prostym schemacie, co, kto, albo jaka książka zaraziła Cię bakcylem ?
Rzecz oczywista, Lem. Wot, oryginalno, jak powiedziałby Gienio Dębski. „Przekrój” drukował podówczas (lata pięćdziesiąte, późne) Lema w każdym bez mała numerze: Ijon Tichy, „Szczur w labiryncie”, ech, łza się w oku kręci. Potem ten sam periodyk drukował Bradbury’ego, ach, ach. Nabywałem też namiętnie, już jako student, fantastykę po rosyjsku – ichnią i przekłady. Jak powszechnie wiadomo, dość swobodnie czuję się w ładnych kilku językach, więc szybko przeszedłem na oryginalnych Anglosasów. Tolkiena czytałem natomiast w pierwszym polskim przekładzie i zakochałem się w hobbitach, ale poza Tolkienem fantasy „nie używałem” dość długo, fascynując się tzw. Nową Falą SF – Ellison, Spinrad, Delany, Zelazny. I przy okazji Zelazny’ego trafiłem najpierw na „Widmowego Jacka”, potem na „Amber”. A później, ciemną nocą w Amsterdamie, czytałem „Ziemiomorze” Le Guin. I od tamtej pory – fantasy. Ale musisz przyznać, że – choć przypadkowo – kanonu uczyłem się od dobrych nauczycieli.
Ba! A czemu wyładowujesz się pisarsko w fantasy, a nie na przykład w kosmicznej operze. Lub porno.
Fantasy, jako się rzekło, lubię. Dobrą. Zacząłem pisać taką, jaką sam chciałbym czytać. Takie to proste. I skromne. Do klasycznej hard SF brak mi przygotowania. Jestem tzw. technicznym jołopem, a w obecnej dobie, nie śledząc zupełnie pędzącego z szybkością nadświetlną postępu technicznego, pisząc błaźniłbym się przerażająco co drugie słowo. W space operze to podobno uchodzi, ale ja nie przepadam za operą. Ani za zwykłą, ani za kosmiczną. Wolałbym już kosmiczne jaja, kto wie, czy z czasem po nie nie sięgnę. A pornos ? Może okażę się facetem nie będącym en vogue, ale mnie to nudzi, a w najlepszym wypadku śmieszy. Gdy w nocy budzę się z krzykiem, to śni mi się, że zaniosłem wydawnictwu książkę, a w niej figuruje takie zdanie: „Ścisnąwszy w dłoniach jej boskie piersi, zanurzył się w jej wilgotnej, gorącej kobiecości swą nabrzmiałą męskością. Ona, wyprężywszy pośladki…” Uaaahaa-ahaaahaaa!
Lubisz bajki, ale sądząc z Twojej twórczości, nie zgadzasz się na zakończenia i morały wielu z nich. Więcej – wyraźnie uważasz, że większość przekazów baśniowych uległa przez wieki przekłamaniu. Które bajki poprawiłbyś lub opowiedział, jak to było naprawdę?
Znowu nieprawda! Nie znoszę bajek, właśnie dlatego, że są głupie, zakłamane, nieprawdziwe, że głupie dobro triumfuje tam nad Złem. A Zło nigdy głupie nie bywa. I dlatego chętnie bawię się w pokazywaniem „prawdziwych wersji”, wskazując na cenę, jaką za triumf nad Złem trzeba czasami zapłacić. Jedną z niewielu naprawdę pięknych i „prawdziwych” baśni jest „Mała syrenka” – tę, jeśli pamiętasz, strawestowałem odwrotnie, na happy end. Dla syrenki. Ale nie dla wiedźmina.
Przewidujesz rozkwit baśniowej literatury, czy wręcz przeciwnie, zmierzch?
Nie potrafię odpowiedzieć i nie sądzę, by ktokolwiek potrafił. Sporo osób snuje tego typu proroctwa, bawi mnie to do rozpuku. Nie chciałbym (wyjątkowo!) robić osobistych wycieczek, ale tak się dziwnie składa, że autor, który płodzi nie dającą się czytać, nudną, ale wystylizowaną na „ambitność” mętnotę i zostaje zimno przyjęty, natychmiast zaczyna wyć jak pies husky i labidzić nad upadkiem i bliskim końcem literatury. Jeśli o mnie chodzi, mam duże zaufanie do czytelnika, do odbiorcy. On sobie nie da wcisnąć kitu. W żadnym rodzaju literatury – czy to baśniowej, czy to innej.
Podaj swój kanon fantasy, książki, które powinien przeczytać każdy, gdy chce zrozumieć ten rodzaj literatury, a nie pragnie zbłaźnić się polemizując na jej temat w wysokonakładowych miesięcznikach?
Podałem go już raz w „Pirogu”, wycofywać się nie wypada.
Tolkien „Pierścień”;
Le Guin „Ziemiomorze” (bez „Tehanu”);
Donaldson „Thomas Covenant”;
Zimmer Bradley „Mgły Avalonu”;
Zelazny „Amber” (pierwsze pięć tomów cyklu);
Vance „Lyonesse” (wszystkie trzy);
Beagle „Ostatni jednorożec”;
White „Był sobie raz na zawsze król”;
Tanith Lee „Birthgrave” (cała trylogia);
Leiber – cały cykl o Fafhrdzie i Szarym Kocurze;
Patricia McKillip „Mistrz Zagadek z Hed” (cała trylogia) plus tej samej autorki „Zagubione bestie z Eldu”;
Eddings „Belgariady” (wszystkie pięć i nic poza tym).
Zwróciłbym też uwagę na Tada Williamsa i jego trylogię „Pamięć, Smutek i Cierń”, na Terry Brooksa „Królestwo na sprzedaż”, jeszcze raz na Bradleykę, „The Firebrand” i na Sheri S. Tepper, cykl „True Game”. I masz absolutną rację, Wojteczku, kto nie zna choćby trzech czwartych z wyżej wymienionych, niechże nie wypowiada się na temat fantasy, choćby nawet był profesorem.
Twoi mistrzowie literaccy, nie tylko fantasy.
Hemingway, Chandler, Parnicki, Le Carre, Lem, Bułhakow, Eco. Lista nie jest zamknięta.
Blisko cztery lata temu, po trosze za moją przyczyną, zetknąłeś się z fandomem. Od tego czasu stałeś się konwentowym bywalcem. Co sądzisz o ruchu miłośników fantastyki?
Pod żadnym pozorem nie utożsamiam się. Nie jest to arogancja, ani wyniosłość – po prostu nie pasuję do tego towarzystwa, choćby kolorem włosów. Świadom jestem jednak ogromnej roli, jaką fandom spełnił w rozwoju fantastyki w naszym kraju. I wiem jedno – gdybym pisał kryminały, może miałbym miłośników, z pewnością miałbym wrogów, ale pozbawiony byłbym okazji do spotkania jednych lub drugich na konwencie. Pisałbym w ciemno, pozbawiony konfrontacji z tymi, którzy to czytają.
A co lubisz, a czego nienawidzisz lub nie tolerujesz?
Lista rzeczy, które lubię, jest bardzo długa, zajęłaby za dużo miejsca. Lista rzeczy, które uwielbiam, jest natomiast bardzo krótka, pierwsze miejsce na niej zajmują koty. Nie toleruję: głupoty, chamstwa, gówniarstwa i nieuczciwych partnerów. Jeśli chodzi o tych ostatnich, w miłości niekiedy wybaczam. W interesach nigdy.
Dziękuję za pogawędkę.
Olsztyn 1997
Dodaj komentarz