Dylewska Góra

Piękny czerwcowy dzionek – jak to w Polsce, z rana upał, wieczorem burza – czas na rowerek. Tym razem wybór padł na rezerwat Dylewskiej Góry, najwyższego wzniesienia Warmii i Mazur – całe 312 m n.p.m. Człowiek na taki wejdzie lub wjedzie i od razu czuje, że zrobił pierwszy krok do zdobycia Korony Świata 😀
Początek robimy w Dylewie, parkując pod starym pałacem, totalnie dziś zapuszczonym i wjeżdżając na szlak turystyczny aleją pomnikowych drzew. Tak zapuszczonego szlaku jeszcze nie widziałem – chwasty, trawy i pokrzywy na wysokość człowieka. Ale jedziemy twardo, chaszcze widać na zdjęciu.



Potem przez środek rezerwatu wbijamy się na górę. Nie powiem, że cały czas jedziemy, bo podjazdy bardzo strome i zryte przy wyrębie. Wreszcie wjeżdżamy na szczyt, pół km w bok znane SPA pani Eris. Wybraliśmy dobrą trasę, bo teraz czeka nas prawie 8 km zjazdów przez teren, który – gdyby chaty były budowane w stylu podhalańskim – bardzo przypominałby Beskidy. Na jednym ze zjazdów osiągamy prędkość 54 km/h, nawet nie naciskając na pedały. To rozumiem.


Mijamy piękne pagórki, usiane głazami narzutowymi. Podziwiamy Jezioro Francuskie, ścisły rezerwat, które swoją nazwę wzięło stąd, ze grupka napoleońskich żołnierzy pobaraszkowała tu z miejscową dziewczyną. Potem okoliczni chłopi pobaraszkowali z nimi, topiąc niewyżytych Francuzików w jeziorku.
I na koniec wyjazd z rezerwatu w stronę Dylewa, dobre 4 km prostej jazdy z górki. Las kończy się jak nożem uciął, przez z miejsca nasuwa skojarzenia z lasem Fangorn. Chyba się ze mną zgodzicie?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *