Poczytałem sobie blog Krzyśka Sokołowskiego Lapsuscalami.pl Nie żebym miał za dużo czasu, raczej go nie mam na serfowanie, co może wydać się dziwne, bo sam obsługuję 7 stron w sieci. Ale rzecz dotyczyła spotkania z Lechem Jęczmykiem w W-wie z okazji wydania Rakietowych szlaków i Krzysiek dotknął tam jednej, bardzo ważnej rzeczy – międzypokoleniowej komunikacji wśród fanów fantastyki. Boleje tam Krzysiek nad faktem, że na spotkaniu była grupa zaawansowanych wiekiem i stażem, a reklamując spotkanie nie dotarliśmy do młodego pokolenia czytelników fantastyki, bo takie spotkanie, i taką książkę, trzeba pokazać właśnie im.
Jechałem na spotkanie mając w głowie dwa scenariusze, zależne od tego, jaka przyjdzie publiczność. Jeden – i ten scenariusz miał miejsce – zrobienia spotkania wspominkowego, na luzie, dając możliwość rozmowy na różne tematy, wcale nie wokół antologii, i drugi – w razie gdyby pojawiła się młoda publiczność – zaaranżowania debaty na temat starej, dobrej fantastyki, i dlaczego trzeba ją poznać.
Spotkanie zostało zareklamowane na wszelkich portalach fantastycznych, w prasie lokalnej, na plakatach i na FB. Może to mało, ale przyznam się, że nie mam pomysłu, jak zareklamować spotkanie z nestorem Lechem Jęczmykiem, by zechciało nań przyjść najnowsze pokolenie czytelnicze. W Paradoksie było sporo ludzi tego dnia, ale my siedzieliśmy w gronie starych wyjadaczy na dole (w gronie przekonanych, których nie trzeba przekonywać), a na górze była młodzież , ale miała spotkanie gdzieś, zajęta opróżnianiem kufli i swoimi sprawami.
Ten młodszy czytelnik musi chcieć sam przekonać się do przyjścia, a wtedy zostanie przekonany.
Mam cały czas kontakt z młodszymi czytelnikami i nie jest tak, jak napisał Krzysiek, że to oni do nas wyciągają dłoń nad przepaścią pokoleniową. Raczej to my ją wyciągamy, starzy fandomowcy i ludzie w średnim wieku. Korespondujemy z tymi czytelnikami w księgarni, robimy akcje na konwentach (jak ten na Falkonie, dając kupony 20 zł dla każdego, kto zechce nabyć klasykę SF), rozmawiamy, debatujemy. Robię festiwal w Nidzicy, gdzie fantastycznych młodych ludzi jest w bród, a kontakt ze starszymi od siebie mają stały.
Ja mam wrażenie, że młodzi są po prostu trochę nieśmiali w tych kontaktach, choć nie wiem czego się obawiają. Ale pamiętam siebie sprzed lat, powiedzmy, trzydziestu i to uczucie onieśmielenia, gdzie chęć uściśnięcia ręki Jęczmykowi, Zajdlowi, Boruniowi graniczyła z poczuciem paniki, że gdzie ja taki szczyl do tych gwiazd, pisarzy przez P, ludzi, co o fantastyce wiedzą wszystko. Podchodziłem jednak, zadawałem pytania, czytałem wszystko, co napisali, chłonąłem ich słowa, chciałem przez to wiedzieć o fantastyce więcej i więcej, czułem, jak i mój zasób wiedzy rośnie, że stać mnie na coraz ciekawsze pytania. Jak mi było miło, kiedy Oni przy kolejnym powitaniu mówili mi już po imieniu. Pamiętali mnie! To było dla mnie ważne.
I tak być powinno też z młodym pokoleniem. Widzę w nim wiele bardzo ciekawych osób. Oni mają trochę inny punkt widzenia, ale to przecież inne pokolenie, urodzone w innej Polsce. szanuję to. I zazdroszczę tych możliwości. Myślę też, że antologiami Rakietowe szlaki wyciągamy do nich dłoń, tak jak Fabryka Słów, kupując antologie redagowane przez Ashleya. To facet bardzo podobny do mnie, zresztą we naszej wspólnej korespondencji szybko to wyszło. Młodzi czytają dzisiaj innych autorów, ze swego pokolenia i oni są dla nich guru. Ci nowi piszą to, co już w fantastyce było, ale że ta generacja nie zna klasyki, więc tego nie widzi. To trzeba im pokazać. Więc dobrze, że Fabryka robi te antologie, bo jak się komuś spodoba Ellison, czy Cadigan, to zacznie szperać i sięgnie po moje książki.
Brakuje tu roli edukacyjnej, forum do wymiany poglądów, jaką pełniła kiedyś „Fantastyka”. Dzięki niej wszyscy znali wypowiedzi, eseje, publicystyką Jęczmyka, Oramusa i innych. Potem zostali tego pozbawieni (może i dlatego, że redakcja pozbyła się tak znakomitych publicystów, straciła zaufanie czytelników?). To są, Krzysztofie, nazwiska nieznane młodemu pokoleniu. Na wspomnianym Falkonie spotkanie z Peterem Wattsem zgromadziło ledwie kilkunastu czytelników, tymczasem prelekcja na temat seksu w średniowieczy wypełniła salę po brzegi, a prelegent był w wieku słuchaczy.
Widać dziś gołym okiem, że czytelnicy identyfikują się z jakimś autorem bądź wydawnictwem. Obserwując raporty sprzedaży w księgarni, mógłbym o tym napisać dysertację. Młodzi kupują np. Fabrykę, tu – uważają – są ich autorzy, tu są książki dla nich, z oprawą przemawiającą do ich wyobraźni. Mija ok. 3-4 lat, a przechodzą do innej oficyny. W większości. A ich miejsca zajmują inni, młodsi. Potem następuje już etap bardzo świadomego wyboru lektur. Obserwując archiwum czyichś zakupów, dość łatwo jestem w stanie stworzyć profil czytelnika. Ale w takiej dysertacji znalazło by się też miejsce dla rzesz ludzi, którzy po pierwszej, młodzieńczej fascynacji w ogóle przestają czytać. Nie tylko fantastykę. Bo rzeczywistość zabija w nich wyobraźnię.
Ale to już jest inna bajka.
Dodaj komentarz