Nowości z fantastyki

Autor: Wojtek Sedeńko, kategoria: WIEŚCI, utworzono: 13 luty 2012

Sięgnąłem ostatnio po kilka książek autorów całkowicie mi dotąd nieznanych, lub czytanych dawno. Wszystko dlatego, że w fantastyce nastąpiła w tym wieku wyraźna zmiana pokoleniowa, giganci SF albo odeszli w zaświaty, albo zawiesili pióra. Jest też ta fantastyka odmienna od tej, która zaszczepiła mi bakcyla do tego gatunku. Cóż, trzeba swój tender i azymut przestawić na inne tory. Zacząłem od fantasy. Joe Abercrombie znany mi był z cyklu wydawanego przez Isę, nie było to całkiem złe, więc przeczytałem grubiaszcze tomiszcze pod przydługawym tytułem, którego nie sposób zapamiętać - Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Był już Monte Christo w kosmosie (Bester), teraz jest w fantasy. Krwawe widowisko, trochę wulgaryzmów (ale bez przesady), każdy zdradza każdego, itd. Czyta się to lekko, miłośnicy takich akcji będą pewnie zadowoleni, choć ja bym skrócił tom o połowę, bo środkowe części są nużące - ot, kolejne akcje mające na celu likwidacje pomniejszych celów - wiadomo, że zostaną zlikwidowane, zmienia się tylko sposób wykonania zamachu. Abercrombie jest wyznaczony na gwiazdę fantasy i pewnie tak się stanie. Kolejna książka to debiut, nagrodzony Dick Award, steampunk Marka Hoddera ma jeszcze trudniejszy tytuł - W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka.  Tego typu historie lubię nie dlatego, że to steampunk, ale z powodu alternatywnej historii, odwrócenia dziejów, postawienia znanych postaci historycznych w całkiem odmiennych rolach. Te smaczki przyjemnie jest wychwytywać.  Hodder doskonale musiał się bawić, pisząc tę opowieść. Spece opera to taki gatunek w gatunku, dla krytyki zachodniej to właściwa hard SF. Jeśli space opera jest lekko napisana, a akcja dobrze skręcona z wiarygodnych postaci i intryg to daje się czytać. Im zresztą odleglejsza przyszłość tym łatwiej nam zawiesić niewiarę i uznać, że owe technologiczne zabawki za realne. Problem zaczyna się wtedy, gdy autor - w tym przypadku akurat Jack Campbell, ale podobnie pisze Weber, Ringo - zna się na militariach klasycznych, strategii wojen morskich ery żaglowców lub II wojny światowej i przekuwa to na space operę w odległej przyszłości, ale bez uwzględnienia postępu w biologii, chemii, cybernetyce, informatyce.  A przecież właśnie w tych dziedzinach postęp jest najszybszy i trudno dziś mi uwierzyć, że w dalekiej przyszłości te dziedziny zostaną zapomniane. W wojennych okrętach prujących kosmiczną otchłań widziałbym biotechnologie, ducha w maszynie, wiodącą rolę SI, wojnę prowadzoną też w cyberprzestrzeni. Inaczej otrzymujemy western ze statkami kosmicznymi zamiast dyliżansów i blasterami zamiast coltów.  Rozumie to Scalzi, Reynolds, Hamilton. Campbell w Wojnie Starka nie do końca to czuje  - ale cóż, miłośnicy westernów też muszą coś czytać. Takie technologie informatyczne jutra są pokazane z kolei w powieści Infoszok Edelmana. Oto świat, gdzie różnica pomiędzy cyberprzestrzenią a światem realnym jest praktycznie zatarta, a bio-logika przemienia cywilizację w coś, gdzie nie ma miejsca na człowieczeństwo. I wydaje się, że gdyby space operę połączyć z podobną wizją dopiero wtedy otrzymalibyśmy prawdziwą hard SF. Jak z książek Charlesa Strossa. Czy Dukaja. Na koniec fantastyka przygodowa, taką pisało się w latach 70. i 80. - mieszaninę science fiction i fantasy. To takie hybrydy, gdzie jest obca planeta, koloniści, co po setkach czy tysiącach lat zapomnieli o przodkach i pochodzeniu i osunęli się w rozwoju cywilizacyjnym w epokę rodem ze średniowiecza. Gdzie działające jeszcze technologiczne zabawki traktowane są jak  magia.  Takie powieści pisały Anne McCaffrey (Pern), Julian May (Wielobarwny kraj) i Marion Zimmer Bradley (Darkover). Teraz wydawnictwo Etiuda przypomina cykl Bradley, do księgarń trafił właśnie tom 2 - Królowa burzy.  

13 komentarzy

Leszek Błaszkiewicz:

13 lut 2012 o 17:07.

„Zemstę…” Abercrombiego zacząłem wczoraj i dotarłem do połowy tej cegły. Rzeczywiście czyta się baaardzo lekko, a akcja (jakkolwiek przewidywalna) wciąga.
na Hoddera zwróciłem uwagę dzięki okładce, która bardzo się wyróżnia i zapewne sięgnę po nią tak, jak po rekomendowany przez Ciebie Infoszok, który jakoś mi umknął na etapie zapowiedzi.

KrzysztofS:

15 lut 2012 o 5:28.

Książka Hoddera ma tytuł wzorowany na starych powieściach przygodowych: „Burton i Swinburne w…”. Dział marketingu Fabryki się nie popisał, po cholerę puścili drugą, niehandlową i nawet niegramatyczną część, skoro – i słusznie – reklamują powieść fenomenalną postacią sir Francisa Burtona? Nie klapuję. Napiszę do nich, niech chociaż teraz zmienią.

Wojtek Sedeńko:

15 lut 2012 o 8:32.

Tak, w tej książce jest wiele literackich i historycznych smaczków. A Burton wielokrotnie był wykorzystywany przez fantastów. Czy ktoś pamięta przez ilu?

Leszek Błaszkiewicz:

15 lut 2012 o 10:30.

Był chyba bohaterem „Gdzie wasze ciała porzucone” Farmera.

Wojtek Sedeńko:

15 lut 2012 o 10:35.

Zgadza się, Leszku, gdzie jeszcze?

Leszek Błaszkiewicz:

15 lut 2012 o 10:47.

No to zerknąłem do Wikipedii i jest tam napisane, że pojawił się w opowiadaniach Borgesa i Troyanova oraz w filmie „Góry księżycowe” z 1990 roku (nie znam nic z wymienionych) 🙁

Wojtek Sedeńko:

15 lut 2012 o 10:48.

Cwaniaczek

Rusłan:

15 lut 2012 o 14:41.

Hodder ma bardzo efektowną okładkę (na żywo bo na zdjęciach tego nie widać) i oprawa to chyba nowy eksperyment – miękka z szytym środkiem. Niezłe dziwo 🙂

Wojtek Sedeńko:

15 lut 2012 o 15:03.

Tak, to nowy trend (w przypadku Hoddera źle spasowany został piąty kolor), wprowadziła go w zeszłym roku Galeria Książki. Daje złudzenie solidności poprzez wszycie kapitałki jak przy hardcoverach, tymczasem jest to książka klejona, z okleiną wzmacniającą okładkę broszurową. Ale wygląda efektownie, fakt.

KrzysztofS:

15 lut 2012 o 15:56.

Film „Góry Księżycowe” nie jest filmem fantastycznym, tylko przygodowym z podtekstem. Traktuje przede wszystkim o kontrowersji w sprawie źródeł Nilu i samobójstwa Speke’a. Robię w tej chwili drugim tom z trzech „Burtonów i Swindburne’ów”, trzeci ma tytuł właśnie „Góry Księżycowe”.
Hodder przywołuje dawne czas kiedy mężczyźni byli mężczyznami, kobiety były kobietami, a celem życia było wymazywanie z mapy białych plam. Ostatni z tego plemienia to Mallory. Istota steampunku wydaje się polegać na tym, że w dekoracji świata innego technicznie oglądamy ludzi, których różni od nas prawie wszystko. Ludzi żyjących według etyki obowiązku, a której jeszcze mnie wychowano, a nie praw do…

KrzysztofS:

15 lut 2012 o 16:12.

No i okazało się, że Fabryka jest zdumiewająco otwarta na sugestie. Od dziś książka będzie promowana pod tytułem „Burton i Swinburne…” z naciskiem położonym nie na samą tajemnicę, lecz sposób jej rozwiązywania i ludzi ją rozwiązujących. Możesz Wojtku dokonać poprawki w blogu 🙂

Wojtek Sedeńko:

15 lut 2012 o 16:20.

To dobrze. Widzę w tym wydawnictwie dobre zabiegi.

Wojtek Sedeńko:

15 lut 2012 o 16:22.

Epoka wiktoriańska z jej sztywną etykietą, zwyczajami, honorem, otwartością na nowinki naukowe jest bardzo pociągająca. Wcale się nie dziwię.

Zostaw komentarz