Ciut o filmach 2011

Autor: Wojtek Sedeńko, kategoria: DZIAŁALNOŚĆ; WIEŚCI, utworzono: 5 grudzień 2011

Jeszcze tydzień temu wyrażałem swój zawód filmowymi premierami roku 2011 na polu fantastyki. Same śmieci, przerost formy nad treścią (czytaj: przerost efektów nad grą aktorską), zero dobrych historii. Brakowało mi twardej fantastyki, filmu kameralnego - choć duże widowiska też lubię. To, co oglądałem na spotkaniach klubowych mnie zraziło, do kina zaś nie przyciągnął żaden tytuł. Ale zrobiłem sobie weekend z filmem, nadrobiłem zaległości, i są dwa filmy, które poprawiły mi humor. Nowy "The Thing" i "Apollo 18". Oba zrealizowane tak jak lubię, kameralnie, bez fajerwerków, ale i wyłażącej ze scenografii tektury. Dobre historie, sprawnie opowiedziane i bez lukrowatego happy endu. Pokazujące zmagania człowieka z wrogim i przerażającym kosmosem. "The Thing" Carpentera to obraz w pewnym sensie kultowy, klasyk jednego z mistrzów horroru i tanich filmów. Nie wszystko, co Carpenter realizował w fantastyce mi się podobało, ale ten film mu się udał. Informację, że jest nowy "The Thing" przyjąłem z dużymi obawami, ale tym przyjemniejszy był odbiór. Film czerpie z poprzednika, są sceny nawiązujące do tamtego filmu, jest jednak autorska realizacją, w dodatku nie remakiem, jak się obawiałem, a klasycznym prequelem, bo opowiada dzieje odkrycia obcego statku przez ekipę norweskiej stacji badawczej i są doprowadzone do scen otwierających film Carpentera. Wiemy dzięki temu więcej, mamy też bardzo dobre efekty specjalne, mamy grozę. Groza przebija też z umiejętnie zrealizowanego filmu "Apollo 18" (jak wiadomo, misje zakończyły się na numerze 17, ale były gotowe misje 18-20). Nie przepadam za modnym od "Blair Witch Project", już trochę manierycznym, robieniem fabuły i zdjęć na paradokument, ale tutaj połączenie zdjęć starych, relacji z kamer statku, ręcznych, czyni film bardziej atrakcyjnym, przykuwa uwagę. Sama historia, jakoby misje Apollo utajniono, bo dokonano na Księżycu pewnego odkrycia, ma swoje smaczki. Poza tym film gra to, o czym jestem przeświadczony - kosmos to otchłań chaosu, który chce nas pochłonąć, wciągnąć, unicestwić. O pozostałych filmach 2011 nie mogę nic dobrego powiedzieć. Reklamowany mocno "Conan barbarzyńca", z nowym aktorem w tytułowej roli, mocno mnie rozczarował. Fabuła się nie klei, obraz powiela wszystkie błędy filmowej fantasy. Brak tła, banalni bohaterowie, teatralni i żałośni przedstawiciele Zła - jak zwykle śmiejący się jak szaleńcy i mordujący dla zabawy. Wynudziłem się, a nawet chyba przysnąłem. Co do reszty. "Wasza Wysokość", mająca być parodią fantasy, jest po prostu żałosnym filmem, z gwiazdorską obsadą, wywołuje uśmiech politowania tylko. Jeśli idzie o parodię, to zdecydowanie lepszy i śmieszniejszy jest "Paul" - historia dwóch Angoli, którzy jadą na wycieczkę do USA śladami miejsc związanych z UFO i przypadkiem trafia im się obcy autostopowicz. Jest w tym filmie, choć przecież głupim, sporo smaczków fanowskich. "X-Men pierwsza klasa", "Zielony szerszeń", "Thor" to produkcyjniaki, słabawe, nie wnoszące nic nowego. Ja mam nadzieję, że filmy o komiksowych bohaterach wreszcie się skończą. "Kapitan Ameryka" też powiela te błędy. Ja wiem, że można na czas projekcji zawiesić niewiarę, ale ja już chyba tego nie potrafię. Jestem fantastą, ale twardo stąpam po ziemi. Dosyć przyjemnie oglądało mi się "Super 8", ale myślę, że czas takich filmów już minął, a Spielberg trochę w piętkę goni, próbując odnaleźć porozumienie z młodym odbiorcą, jeszcze to z czasów "E.T.". Co tu jeszcze. "Jestem numerem cztery" - takich filmów będzie coraz więcej, supermocni gimnazjaliści ratujący świat - ten odbiorca wciąż chodzi do kin, więc dla niego kręci się takie filmy. O "Bitwie o Los Angeles" lepiej jak najszybciej zapomnieć, zresztą recenzenci amerykańscy nie pozostawili na nim suchej nitki. "Kosmiczni kowboje" - sprawnie zrobieni, ale scenariusz napisał chyba 5-latek. Brak dobrych scenariuszy to chyba właśnie największa bolączka producentów, nie mających na co wydawać wielkich pieniędzy. A miano najgorszego filmu roku daję - "Obcy vs. Awatarzy". To jest tak głupie, że nawet nie śmieszne. Prawie jak filmy Wooda. Więc może kiedyś też stanie się klasyką? Brr!

12 komentarzy

vanrad:

5 gru 2011 o 15:05.

Mam pytanie zupełnie z innej beczki – zachęcony Rakietowyni szlakami, poszedłem dalej i wypożyczyłem „Drogę do science fiction” Gunna (5 tomów). Na końcu pierwszego tomu jest podany kanon sf i kilka pozycji, przynajmniej ich opisy, mnie zaciekawiło. Stąd pytanie – czy któryś z tych tytułów ma szanse ukazać się w serii klasyka sf, czy to raczej ramoty?
Poul Anderson Tau Zero
Gregory Benford Timescape
James Blish A case of conscience
Karel Capek R.U.R
Harlan Ellison Again Dangerous Visions
James Gunn The listeners
Roger Zelazny Pan Światła
Może też coś Van Vogta? Bo na Sheckley’a i Laffert’yego i Bayley’a bardzo liczę po tym jak zaprezentowali się w RS.
Pozdrawiam!

Wojtek Sedeńko:

6 gru 2011 o 10:05.

Ta lista z Gunna jest trochę dziwaczna, ja mam wrażenie, iż jest doklejona do książki na siłę trochę. Tau Zero zestarzała się za bardzo, do Benforda przymierzał się Mag. To ciekawy autor, ale chyba więcej w nim naukowca niż pisarza. Blish był brany pod uwagę, w Polsce ukazała się wersja krótka i powieściowa.
Capek strasznie ramotny. Gunna Słuchacze byli wydani i naprawdę nie wiem, jak znalazła się na liście ta pozycja, chyba tylko dlatego, że Gunn ją układał.
Van Vogta przeczytałem kilkanaście opowiadań, ale nic mnie nie powaliło znowu na kolana. Ale kontakt z agentem mam nawiązany. Ellisona drugie Wizje mieliśmy już prawie dogadane, ale potem HE stwierdził, że będzie miał za dużo upierdliwej z tym roboty i nie ma już na to czasu. Ale bardzo dużo opowiadań z tego tomu zostało w Polsce przełożonych.

vanrad:

6 gru 2011 o 13:45.

Czy w związku z tym może Pan ujawnić co ukaże się poza Nivenem w serii klasyka sf w przyszłym roku, czy to jeszcze za wcześnie? „Beyond Apollo” było kiedyś w zapowiedziach, z tego co pamiętam.

Wojtek Sedeńko:

6 gru 2011 o 14:30.

Nie mam jeszcze sprecyzowanych planów.

Mortimer:

7 gru 2011 o 11:06.

Nowy „The Thing” rzeczywiście może być (na bezrybiu i td.), ale starsza wersja Carpentera jednak dużo lepsza…
A może by tak w RSz umieścić tę nowelkę Campbella? Kiedyś była drukowana w Fenixie 🙂

Leszek Błaszkiewicz:

12 gru 2011 o 10:34.

Do Twojej listy filmów dokładam jeszcze „In Time” (U nas wyświetlany jako „Wyścig z czasem”, który obejrzałem wczoraj. Film nie jest arcydziełem, ale pokazuje świetny pomysł – handel czasem i wynikające z tego konsekwencje.

Spriggana:

15 gru 2011 o 1:27.

No cóż, marudzenie że ekranizacje komiksów o superbohaterach to nie porządna, twarda fantastyka jest trochę… zabawne. A wśród wymienionych filmów stanowczo zabrakło „Kodu nieśmiertelności”.

Wojtek Sedeńko:

15 gru 2011 o 10:59.

Kodu jeszcze nie znam, jak obejrzę, to się wypowiem. Filmiki o superbohaterach zostawiam odbiorcom, do których są skierowane. Ja nie jestem tym targetem i dlatego to kino mnie drażni. Zamiast kręcić za te pieniądze dobre kino SF, a inspiracji jest mnóstwo, robi się superprodukcje, które poza oszałamiającymi efektami wizualnymi nie niosą ze sobą nic ważnego. Same nielogiczności, słabiutkie kreacje, sztampowe scenariusze… mógłbym tak długo. Ale po co?

Mortimer:

16 gru 2011 o 11:21.

Dobre kino s-f może powstać jedynie jako produkcja z małym lub co najwyżej średnim budżetem. Nikt nie zaryzykuje 100 mln. $ na ambitne dzieło s-f. A „Kod nieśmiertelności” rzeczywiście dobry.

Wojtek Sedeńko:

16 gru 2011 o 11:38.

Pozwolę sobie nie zgodzić się z podobną opinią. Mam nadzieję, że przygotowywane obecnie filmy, z dużym budżetem, wspomogą mnie. „Wieczna wojna”, „Prometeusz” i kilka innych. I na takie filmy czekam z największym utęsknieniem. Lubię produkcje typu „Gattaca”, kameralne i niegłupie, ale mogą to być także widowiska, byle dobrze zrealizowane, z mądrym scenariuszem i człowiekiem za kamerą, który potrafi właściwie odczytać literacki pierwowzór. Wkrótce takich filmów będzie więcej, jestem o tym przekonany.

Mortimer:

18 gru 2011 o 16:27.

Życzę wszystkim kiłośnikom kina s-f, żeby miał Pan rację i powstały wysokobudżetowe filmy tego gatunku. Dopóki „Wieczna wojna” nie powstanie i nie zobaczymy, co z tego wyjdzie, wstrzymam się z optymizmem. Od lat słyszę, że „Hyperiona” ma kręcić Scorsese, że „Spotkanie z Ramą” Fincher, a „Wieczną wojnę” bodajże Ridley Scott, ale kryzys finansowy bezwględnie weryfikował te plany. Ale jak tu być optymistą, jak ja w swoim życiu widziałem ledwo garstkę wybitnych filmów s-f. Mam na myśli filmy Kubricka i Ridleya Scotta. Bardzo dobre to może „The Thing” Carpentera, może „Moon”. Nie wiem czy „Solaris” Soderbergha też do tego grona zaliczyć (w każdym razie i tak poniósł finansową klęskę). Spielberg, Matrixy i tym podobne rzeczy to nie jest to czego oczekuję od ambitnej s-f.

bombacjusz:

20 gru 2011 o 0:46.

Osobiście polecam jeszcze „Cichy Bieg” Douglasa Trumbulla z 1972 z Brucem Dernem w roli głównej. Ale też ciężko zaliczyć do produkcji wysokobudżetowych.

Zostaw komentarz