Fantastyka aborcyjna
Autor: Wojtek Sedeńko, kategoria: WIEŚCI, utworzono: 24 sierpień 2011

Lech Jęczmyk jest ostatnio bardzo aktywny. Nie dość, że co rusz ukazują się wznowienia książek w jego przekładzie, to na dniach będzie miał premierę drugi wybór felietonów
Dlaczego toniemy, a w przyszłym roku książka wspomnieniowa, pełna wspaniałych przypowieści i anegdot. Namawiać do kupienia tych książek specjalnie nie będę, bo to pozycje, które po prostu należy znać. W ostatnim
SFinksie Lech Jęczmyk opublikował zaś felieton, który tutaj poniżej pozwolę sobie umieścić, jako że pokazuje, iż na Zachodzie ukazuje się czasem fantastyka problemowa. Rzecz dotyczy antologii
Abortion Stories z 1992 roku. Nie brak w niej bardzo poruszających opowiadań, choć poza Brinem nie słyszałem dotąd o żadnym z autorów. Co świadczy, że rynek amerykański jest jak cebula, i trzeba długo obierać kolejne warstwy, by dotrzeć do rzeczy wartościowych. A na wierzchu jest tylko to, co ładne, gładkie i mało interesujące. Postaram się poszukać tych autorów, by coś z tej antologii trafiło do
Rakietowych szlaków. Polacy w tym temacie są jak Amerykanie - i tu, i tam sprawa aborcji podzieliła społeczeństwo, a wymiana zdań jest ostra i często mało rozsądna. Polscy fantaści, Huberath, Ziemkiewicz czy Szyda również te tematy poruszali w bardzo dobrych opowiadaniach.
Felieton Lecha Jęczmyka, Czołowe zderzenie cywilizacji:
Mam przed sobą amerykański tom opowiadań science fiction poświęconych tematowi aborcji. David Brin, pisarz i fizyk, pisze we wstępie, że głęboki podział w tej kwestii swoją zaciekłością każe mu myśleć o wojnie domowej. Dlaczego akurat ta sprawa tak dzieli i jest taka gorąca? Spójrzmy najpierw na kilka opowiadań z tomu.
Lois June Wickstrom w „Zakonie Dziewiczych Matek” przedstawia zakonnice, które wszczepiają sobie kilkudniowe, usunięte przez inne kobiety embriony, żeby je donosić, a następnie wychować. Siostry wierzą, że jedno z tych dzieci okaże się nowym mesjaszem. Mamy tu więc wielokrotnie powtarzające się porównanie aborcji do polowania na mającego się narodzić Zbawiciela. Znakomite wykonanie tego tematu znajdziemy w opowiadaniu „Szosa na Zaleszczyki” Rafała A. Ziemkiewicza z 1990 roku. Wickstrom wyciąga logiczne, często zaskakujące wnioski z sytuacji (trochę podobnie jest w debiutanckim opowiadaniu Wojciecha Szydy „Psychonautka” z 1997 roku, gdzie skalpel do wykonywania aborcji przypomina odwrócony Krzyż). Siostry oczywiście nie karcą dzieci, bo żadna nie chciałaby dać klapsa Mesjaszowi. Nie wiadomo czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka. Autorka uważałaby za sprawiedliwe, gdyby przynajmniej co drugi Mesjasz był kobietą. Jedna z dziewczynek zaczyna dokonywać cudów, przemienia wodę w lemoniadę, a kiedy ktoś zauważa, że Chrystus zaczął robić cuda, dopiero jako dorosły, pada odpowiedź, że dziewczynki dojrzewają wcześniej. Znajdziemy też w opowiadaniu niesamowicie brzmiące, a przecież prawdziwe stwierdzenie, że Jezus też był implantem.
Wayne Allen Salle daje wstrząsający opis wymuszonej przez rodziców aborcji. Półprzytomna dziewczynka mówi po operacji: „Jeżeli to był chłopiec, to Karl, a jeżeli dziewczynka, to Sherry”. Na końcu mamy piekło dla seryjnych morderców i pytanie, co się dzieje z duszyczkami tych dzieci?
Autorka nie daje odpowiedzi, tak jak to robi znakomita literacko i chyba też teologicznie „Kara większa” naszego Huberatha. A nawiasem mówiąc, Papież Sykstus V w Konstytucji o aborcji z roku 1588 dlatego nazwał ją „ohydną zbrodnią”, ponieważ pozbawia ona duszyczki „wizji uszczęśliwiającej”, choć przebywają one w miejscu naturalnej szczęśliwości, nie wiedząc, co utraciły. Ojciec Święty Benedykt XVI stwierdził, że była to tylko hipoteza i „poprawił” status duszyczek nienarodzonych w duchu artystycznej wizji Huberatha.
W krótkim opowiadaniu Alana M. Schwartza doktor Schund odpowiada redaktorce na pytanie o korzyści ekonomiczne z przemysłu aborcyjnego. Gasnąca gospodarka amerykańska, mówi doktor, upadłaby do reszty, gdyby przemysł kosmetyczny nie miał dostaw placenty (łożysko) i „baby oil”. Ów baby oil okazuje się olejkiem nie tyle dla niemowląt, co z niemowląt.
W opowiadaniu „Siódmy syn” T. Diane Slatton żona ubogiego farmera jest w zaawansowanej ciąży. Farmer, sam będąc siódmym synem ma już ośmioro dzieci, sześciu synów i dwie dziewczynki. Najstarszy, osiemnastoletni syn wie, że nowe dziecko to koniec marzeń o college’u. Chłopakowi śni się, że morduje to dziecko, ojciec tymczasem przywozi z miasta nowy inkubator, który nie jest najpilniejszym zakupem. Rzecz kończy się przedwczesnym porodem, w obliczu zagrożenia ojciec i syn pracują ręka w rękę, inkubator się przydaje do czasu przyjazdu lekarza. Wcześniak będzie żył. W amerykańskim folklorze siódmy syn siódmego syna będzie Mesjaszem. Jest na ten temat również powieść Orsona Carda.
I wreszcie w opowiadaniu Alana Brydena „Srebrne gwiazdy” mamy kalekę, nieustannie cierpiącą młodą kobietę, która przeklina matkę, że ją wydała na świat. Ale jej piękne wiersze pomagają żyć wielu ludziom.
Tyle antologia, ale nie można też nie wspomnieć o opowiadaniu „Przedludzie” Philipa K. Dicka, w którym dopuszczalny wiek aborcji wynosi dwanaście lat. Do tego wieku rodzice niezadowoleni z gówniarza mają prawo wezwać „ciężarówkę aborcyjną”, czyli objazdową komorę gazową. Sytuację oglądamy oczami dzieciaków w strachu oczekujących na przyjście tej granicy wieku.
Jeśli komuś to się wyda absurdalne, to przypomnijmy popularnego „bioetyka” Singera, który głosi, że człowiekiem staje się istota ludzka w wieku kilku lat i większą zbrodnią jest zabicie kota, niż takiego „nierozumnego” dziecka. Żyjemy w takim świecie, że Dick musiał się kajać za swoje opowiadanie, a profesor Singer za swoje poglądy nie.
Pytanie, kiedy zaczyna się człowiek, było w cywilizacji europejskiej dyskutowane od zawsze. W cywilizacji japońskiej to w ogóle nie jest przedmiot dyskusji, gdyż tam tradycyjnie życie liczy się od poczęcia i człowiek przychodząc na świat ma już dziewięć miesięcy.
Dla Kościoła Katolickiego, który budował podstawy i moralność naszej cywilizacji liczyło się przede wszystkim pytanie, kiedy płód zostaje wyposażony w nieśmiertelną duszę. W dyskusję na ten temat wdawali się i święty Augustyn i święty Tomasz, w końcu jednak Kościół przyznał, że nie wie. Że nie ma na ten temat wiarygodnych informacji. Że pozostaje to jedną z wielu tajemnic Boga. I przyjął w tej sprawie logiczną zasadę, jaką stosują przyzwoici lekarze i prawnicy.
Primum non nocere. Przede wszystkim nie szkodzić. Nie należy wyrzucać przez okno żelazka, póki nie sprawdzimy, czy na dole ktoś nie stoi. Stanowisko Kościoła w tej sprawie nie jest więc wynikiem jakiegoś Objawienia, jest czysto ludzkim przejawem „ostrożności procesowej”. Jeżeli nie wiemy, gdzie się zaczyna człowiek, należy go, na wszelki wypadek, objąć ochroną od poczęcia.
Ochrona dotyczy także ciał i grobów osób zmarłych. W naszej cywilizacji mówimy o profanacji, o zbezczeszczeniu grobu. Najstarsze, wykopaliskowe kultury rozróżniamy i często nazywamy według sposobu grzebania zmarłych – widać, że zwłoki otaczano tam szacunkiem, co prawdopodobnie wiąże się z wiarą w nieśmiertelność duszy. Nie wszędzie tak było, u Indian północnoamerykańskich po bitwie kobiety i dzieci wkraczały na pobojowisko, żeby dobijać rannych i pobawić się trupami przeciwników – to im obciąć, a tamto wydłubać. Dziś i cywilizacja zachodnia traci szacunek dla ciała ludzkiego. Jakiś Niemiec wystawia jako rzeźby odarte ze skóry zakonserwowane trupy, inny dał w Internecie ogłoszenie, że ma ochotę spróbować ludzkiego mięsa i znalazł chętnego dawcę. Konsumenta skazano na symboliczną karę za pomoc w samobójstwie, a niejako przy okazji okazało się, że bezczeszczenie zwłok i ludożerstwo nie są w prawie niemieckim czynami karalnymi. W tej generalnej atmosferze stosunkowo najłagodniejszą procedurą jest grzebanie w zwłokach w celu znalezienia czegoś, co można by wykorzystać lub sprzedać. Jest zasadnicza różnica między ojcem, który oddaje nerkę córce, a świeżym nieboszczykiem, zwanym „dawcą”, choć nie ma w tej sprawie nic do powiedzenia. W ten sposób można by wieprzka nazwać „dawcą” szynki. Nie jest to jednak profanacja zwłok, a tylko ich komercjalizacja czy urynkowienie.
Można słusznie wskazać, że standardy moralne w kwestii ochrony życia i szacunku do zwłok były w chrześcijańskiej Europie często łamane. Niechciane dzieci podrzucano na stopniach kościołów i klasztorów albo co bogatszych domów. Gorzej, jeśli je uśmiercano po urodzeniu lub w łonie matki. W czasach jagiellońskich w Krakowie prostytutki płaciły specjalny podatek (tzw. „kurwi grosz”) na utrzymanie ówczesnych samorządowych domów małego dziecka, jako że były głównymi podejrzanymi w sprawie podrzutków. Drugie rozwiązanie możemy znaleźć w popularnej ongiś kołysance: „Uśnijże mi uśnij, siwe oczka zmruż, bo ja cię wyniosę z kolebeczką na mróz”. W polskich wsiach wynoszono też po kryjomu sparaliżowanych dziadków do stodoły na mróz, żeby rano rozpocząć ich głośne opłakiwanie. Wieś wiedziała, wieś nie aprobowała, ale wieś milczała. Wobec obcych obowiązywała omerta, nakaz milczenia. Jak miałem pięć lat, nikt nie podejrzewał, że słucham i zapamiętuję.
Było w tym dużo hipokryzji. O tym jest „Moralność pani Dulskiej”. Ale hipokryzja to, jak wiadomo, hołd jaki występek składa cnocie). Hipokryzja oznacza, że ludzie udają lepszych niż są, a to zakłada, że wszyscy wiedzą, co jest dobrem, a co złem. Istnieje zasadnicza różnica między niezdolnością do sprostania normom, a ich odrzuceniem. Wiadomo, że to prawo tworzy przestępcę. Uznając, że czyn dotąd karalny jest dozwolony, likwidujemy całą kategorię przestępców. W ten sposób można depenalizować używanie narkotyków (jak to już proponuje profesor Osiatyński), kradzieże, rozboje, morderstwa. Poważnie zmniejszyłoby to liczbę przestępców, a same przestępstwa należałoby nazwać jakoś inaczej.
Parafrazując za Januszem A. Zajdlem teoremat genialnego matematyka Goedla, mówiący że w obrębie każdego systemu pojęć i reguł (a takim systemem jest cywilizacja), istnieją problemy nierozwiązywalne środkami tego systemu. Są w każdej cywilizacji kwestie niedyskutowalne, bo jak zaczniemy je dyskutować, podważymy całą cywilizację. Tak się składa, że w wywodzącej się z chrześcijaństwa cywilizacji zachodniej, jednym z takich filarów jest kwestia ochrony życia. W Europie oprócz dwóch cywilizacji importowanych – żydowskiej i arabskiej, funkcjonują dwie cywilizacje lokalne: jedna, powstała na gruncie chrześcijaństwa i druga, zrodzona z filozofii Oświecenia i rewolucji francuskiej, uznająca, że prawo jest wymysłem ludzkim i może być zmieniane stosownie do wygody ludzi.
Opowiadając się za legalizacją aborcji lub utrzymaniem jej zakazu, dokonujemy wyboru cywilizacji, bierzemy udział w zderzeniu cywilizacji, walczących o panowanie na tym samym terytorium. I dlatego David Brin mógł powiedzieć, że to mu pachnie wojną domową, bo jak stwierdził Feliks Koneczny „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”.
Lech Jęczmyk
P.S. Trudno będąc przy tym temacie nie zdziwić się polską - wielce upolitycznioną – dyskusją nad finansowaniem (bądź nie) przez państwo zapłodnieniami in vitro czyli w próbówce, bo to jest niejako odwrotność aborcji. Tu wyjmujemy, tam wkładamy w to samo miejsce.
Otóż w pierwszej połowie ubiegłego wieku słynni uczeni (Carrel – Nobel 1912, Haldane, Bernal), Instytuty Pasteura i Rockefellera, pisarze jak H.G. Wells propagowali zapłodnienie in vitro jako odpowiedź na szybsze rozmnażanie się biedaków – bardziej obciążonych chorobami i mniej inteligentnych. „Gdyby nie ektogeneza, pisał Haldane, cywilizacja upadłaby dość szybko z powodu większej płodności mniej pożądanych członków populacji”. Poznałem przed laty bardzo już starego milionera, który finansował fundację, mającą zniechęcać ludzi ubogich do posiadania dzieci – Hindus który się poddał dobrowolnej kastracji dostawał w nagrodę radio tranzystorowe. Sam milioner miał siedmioro dzieci, żeby się przeciwstawić niekorzystnemu trendowi.
Otóż refundowanie biedakom zapłodnienia in vitro to zepsucie całego programu, który miał wspierać bogatych w konkurencji z „niewykwalifikowanymi chmarami podrzędnych obywateli” jak pisał wielki humanista Wells.
Zostaw komentarz