Morawy 2006
Autor: Wojtek Sedeńko, kategoria: PODRÓŻE, utworzono: 2 luty 2011
Wyprawa morawska – Czechy, Dinocon 2006.
Druga wyprawa Solaris Travel była znacznie krótsza niż pierwsza, ale również bardzo wyczerpująca i pełna wrażeń. Na zaproszenie czeskich fanów i wydawców ekipa w składzie: Solarycho, Piotrek Piasecki, Małgosia Sedeńko i niżej podpisany, pojechała na północne Morawy, do
Rožnova pod Radhostem na konwent o nazwie Dinocon.
To specyficzna impreza. Organizowana przez dinozaury fantomu czeskiego dla tychże dinozaurów oraz dla profesjonalistów: wydawców, tłumaczy, redaktorów. Pasowaliśmy tam jak ulał – do fandomu należę od końca 1978 roku, zakładałem polski Klub Smoków Fandomu i choć już do niego dzisiaj nie należę, jak najbardziej czuję się dinozaurem (choć nie wykopaliskiem, jak niektórzy by chcieli). A z wydawaniem książek też mamy coś wspólnego, więc jechaliśmy jak do swoich.
Impreza zaczynała się w piątek 26 maja, ale my umówiliśmy się Jolaną Čermakovą, że przyjedziemy dzień wcześniej. Okazało się, że silna ekipa z Pragi najpierw jedzie do
Lednic pod samą granicą austriacką, po wino i palinkę. Nie mogliśmy takiej okazji przepuścić i umówiliśmy się Czechami w Lednicach. Prażanie mieli dojechać na piątą popołudniu, my – Solarycho był tak spragniony, że na polskich dziurawych drogach osiągał prędkości zbliżone do jednego Macha – dojechaliśmy znacznie wcześniej. Zapewniliśmy więc sobie po drodze atrakcje. Najpierw zwiedziliśmy piękny ryneczek
Kromeřížu, następnie cudowne miasteczko
Litomyśl z zamkiem, a potem pałac, palmiarnię i park w Lednicach.

Te ziemie należały kiedyś do rodziny Lichtensteinów i są przykładem megalomanii tej starej europejskiej arystokracji. Pałac i park jest cudny, wypełniony ruinami w stylu greckim i rzymskim (od razu budowano „ruiny”, nad jednym ze stawów stoi największy w krajach nie muzułmańskich minaret – Lichtenstein wybudował go, gdy odmówiono mu budowy własnego kościoła. A co tam. Razem z Piotrkiem wspięliśmy się na 30 metrową wieżę minaretu, widok jest wspaniały. Solarycho odmówił – u niego lęk wysokości objawia się już na trzecim schodku, a wejście na taboret wydaje się czynem ponad siły.
Spotykamy się z Jolaną i Honzo i jedziemy do ich znajomych, którzy mają w Lednicach winnicę. Czekają tu na nas inni Czesi - Darecek i Martin Szust - znany selekcjoner antologii. Zabawa się przeciąga, gdyż gościnni gospodarze nie chcą nas wypuścić bez napakowania do obucha miejscowymi specjałami i winem. Piwnica to po czesku sklep - hasłem dnia jest, że Rysiek śpi w sklepie.

Na konwent zajeżdżamy około siódmej, prosto na bankiet. Konwent jest bardzo nieoficjalny, nie ma programu, uczestnicy sami decydują, na gorąco, co chcą robić. To też mi się podoba. Wchodzimy na bankiet. Jolana nas przedstawia, bardzo szybko przełamujemy pierwsze lody. Poznajemy prezydenta fantomu czeskiego Zdenka Rampasa z małżonką, Jana Kontůrka – tłumacza m.in. Pratchetta, wielkiego faceta z dużym poczuciem humoru, które tak zaimponowało Pratchettowi, że pozwolił w czeskich przekładach Świata Dysku na to, by Jan dopisywał jakieś swoje dowcipy. Inni uczestnicy, którzy utkwili mi w pamięci to Egon Čierny (wydawca), Boguslav Svoboda i Mirek Kocián (wydawnictwo Polaris), Libor Marchlík (Fantom Print), Václav Vlk (autor), Jiří Popiolek (tłumacz), Zdenék „Big Szaman” Zachodil (wielki miłośnik Conana) i Dana Krejčová – tłumaczka komiksów. Zabawa trwa do późnych godzi, kończy się sesją dowcipów w jednym z pokojów hotelowych, gdzie docieram już tylko ja z polskiej ekipy. Furorę robi polski dowcip „Polscy żołnierze Westerplatte…” – o mało nie dochodzi wśród Czechów do zejść śmiertelnych.

Sobotni poranek i południe to wejście na szczyt
Jawornika (1200m). Pogoda jest parna, wejście momentami ostre. A wieczorkiem Czesi urządzają wyjazd do góralskiej karczmy gdzieś w kierunku na Vsetin. Jest bardzo miło, przy kominku próbujemy miejscowych specjałów – niesamowitej kiełbasy, boczku, szaszłyków, golonki z grilla i czegoś tam jeszcze; nie wiem, bo żołądek odmawia mi wprowadzania czegokolwiek poza płynami. Co też czynię, umilając sobie czas rozmową z kolejnymi uczestnikami. Tak się złożyło, że z Petrem, Janem czy Martinem mamy bardzo podobne gusta jeśli idzie o fantastykę, więc czas mija szybko. Honzo chce kupić od właściciela karczmy kiełbasę, ten odmawia, nie wolno mu, jakieś przepisy zabraniają. Na scenę wkracza Solarycho i po chwili Honzo i my jesteśmy obdarowani kiełbasą, a Rychowi niewiele brakuje, by zostać wspólnikiem karczmy. Zabawny incydent – jesteśmy pierwszymi Polakami w tej karczmie – syn właściciela pyta się nas, co to za język – nawet nie słyszał polskiego. Ale nabiera do nas sympatii (zwłaszcza, że co rusz ganiamy go po nowe kufle pienistego płynu i grzane wino).

W niedzielę po śniadaniu (słowo o warunkach – hotel i obsługa na najwyższym poziomie) Czesi rozjeżdżają się do domów, my zaś zostajemy jeszcze na jeden dzień – czekają na nas zamki. Najpierw
Perštejn, potem
Buchlov i na koniec najfantastyczniejsze zamczysko, średniowieczny
Helfštyn. Późnym popołudniem zwiedzamy jeszcze wspaniałe stare miasto w
Ołomuńcu, a wieczorem zajeżdżamy do hotelu, gdzie odwiedza nas jeszcze Petr.

Rankiem wyjazd do Polski, już po drodze wpadamy w rytm pracy. Telefon się urywa, drukarnia o jeden dzień przyspieszyła dystrybucję książki Chianga, na odległość sterujemy, gdzie mają zwalić palety. Cóż, miłe się skończyło, zaczyna się praca…

A wyjazd był bardzo owocny, na pewno możecie się spodziewać w Solaris paru najlepszych czeskich powieści. Nie jakichś tam produkcyjniaków, jak Žamboch, ale naprawdę świetnej, wartościowej fantastyki. Jest w czym wybierać – tak naprawdę oprócz Čapka i Součka oraz paru opowiadań nie znamy fantastyki południowych sąsiadów. A wydają więcej książek niż w Polsce. Codziennie ukazuje się mniej więcej jedna książka SF lub fantasy. A oni polskich autorów znają bardzo dobrze. Lem miewał po parę różnych przekładów, Zajdel, Snerg, antologie (m.in. specjalna antologia z laureatami SFINKSÓW – nasza nagroda jest w Czechach znana), Sapkowski jest uwielbiany, Kres, Lewandowski, Pilipiuk ma swój fanklub. Było mi wstyd. Tym bardziej, że w relacji „Rzeczpospolitej” z pogrzebu Stanisława Lema w Krakowie, na zdjęciu zobaczyłem nie polskiego fana, a Pavla Weigla z Pragi. Smutne.
Wojtek Sedeńko.
Zostaw komentarz