Robert Silverberg, 1998

PROFESJONALISTA I PRAGMATYK

Robert Silverberg należy do moich ulubionych pisarzy, od czasu zetknięcia się z Człowiekiem w labiryncie, a potem z opowiadaniami wydawanymi w antologiach, fanzinach i klubówkach, umieszczam go w panteonie autorów science fiction. Ale, co dziwne, wśród 20, może 30 moich ulubionych lektur, książki Silverberga nie ma. Są na dalszych pozycjach, nie idą w zapomnienie, pamiętam, o czym traktują, ale nie zaliczam ich do arcydzieł, pozycji wielkich, znaczących. Bo Silverberg jest dla mnie wielkim średniakiem – wspaniałym profesjonalistą, autorem wielokrotnie nagradzanym, ocierającym się o wielkość, ale pisarzem, który nie stworzył książki wiekopomnej, stanowiącej krok milowy w fantastyce. Choć pisał na wszelkie możliwe tematy science fiction; nigdy nie był jednak tym pierwszym. Zgarniał liczne nagrody, rozpoczynając od Hugo w 1956 roku dla najbardziej obiecującego autora (miał wówczas 22 lata), brał sześciocyfrowe zaliczki za nie napisane jeszcze powieści, jest znany każdemu sfanowi, słowem jest gwiazdą – ale brakuje mu tego… czegoś. Każdy z tuzów SF od razu jest kojarzony z jakimś tytułem, standardem, przy Silverbergu chwilę musimy się zastanowić. Z drugiej strony, o bardzo małej liczbie jego książek możemy powiedzieć, że są słabe, a już nigdy, że grafomańskie (te najsłabsze opublikował w dodatku – przezornie – pod licznymi pseudonimami), podczas gdy o kilku gigantach możemy powiedzieć, że spłodzili sporo literackich gniotów. Silverberg jest zawsze dobry, nigdy słaby lub wielki. Ma jednak wciąż szansę, chociaż zapewne najlepsze lata ma już za sobą. Wciąż aktywny pisarsko, ale publikuje rzadziej, wiele czasu teraz spędza na podróżowaniu po całym globie.

Z pewnością ostatnie jego książki nie są pisane tak szybko, jak w latach 70., gdy publikował kilka książek rocznie, są staranniej dopracowane, skomponowane. Myślę, że w powyższym wizerunku Silverberga pisarza nie ma wielu luk, a w zdobyciu szczytów przeszkodził mu jego pragmatyzm. Silverberg od początku traktował pisanie książek jako interes, pełnoetatowe zajęcie. W jego przypadku nie ma mowy o twórczej wenie, wzniosłym natchnieniu. Silverberg wstaje wcześnie rano, jak robotnik, je śniadanie i siada do pisania, pracując bez przerwy aż do lunchu (jak sam przyznał w jednym z wywiadów, kiedyś pisał jeszcze po południu). I tak od poniedziałku do piątku, tydzień po tygodniu. A na pytanie, czy nie chciał nigdy napisać czegoś dla zabawy, bez umowy, kontraktu, odpowiedział: Nigdy. Pisanie to dla mnie interes, zawsze było interesem, zawsze nim będzie. Nie zrobiłbym tego, nawet gdybym był bogaty jak Stephen King. To wiele wyjaśnia.

Jeszcze jedną charakterystyczną rzeczą Silverberg wyróżnia się spośród innych autorów fantastyki – pisze wyłącznie science fiction. To wyłom w jego pragmatyzmie, bo fantasy to dzisiaj wielki interes. Fantasy zdarzyło się napisać nawet Heinleinowi, Silverbergowi – nigdy, chociaż wielu krytyków zalicza Kroniki Majipooru do tego gatunku (od czego gorąco sam autor się odżegnuje). Dlaczego science fiction? Oddajmy mu głos:

Czysta fantasy? Prawie w ogóle nie interesuje mnie jako czytelnika, a zupełnie jako pisarza. Piszę po to, żeby pomóc czytelnikowi zrozumieć pewne kwestie.  W horrorze nie ma czego rozumieć, w fantasy nie ma niczego interesującego. Jest popularna, bo jest łatwiejsza w czytaniu.

Zbierając materiały do artykułu, jeszcze jedna rzecz rzuciła mi się w oczy. Przeglądając roczniki „Locusa”, sprawozdania z konwentów, krótkie wypowiedzi czy wywiady, zauważyłem, że choć ma wielki prestiż wśród społeczności fandomowej i kolegów po piórze, to jednak stoi trochę na uboczu. Rzadko uśmiechnięty, często z drinkiem w ręku, dystyngowany, zawsze nienagannie ubrany, wygłasza nie zawsze popularne wśród amerykańskich kolegów kwestie. Nigdy nie zniżę się do napisania kolejnej książki z serii „Star Wars” czy „Star Trek” (tu trochę rozminął się z prawdą, bo na początku lat 70. napisał pierwszą wersję scenariusza – ostatecznie nie przyjętą – do pełnometrażowego „Star Trek. Film”). Albo: Blisko 100% współczesnej amerykańskiej SF to chłam, czy w innym wywiadzie: Chciałbym, żeby Amerykanie kupowali więcej moich książek niż kupują, ale w społeczeństwie, w którym czytanie bezboleśnie i błyskawicznie wychodzi z mody, gdzie czyta się wyłącznie książki przygodowe, muszę chyba podziękować wydawcom, że mnie jeszcze wydają. To smutne słowa, ale Silverberg zawsze był uważany za buntownika – publicznie piętnował wydawców za nastawienie na czytelnika najmniej wymagającego, debilnego. To też gryzie się nieco z jego pragmatycznym podejściem do literatury, jako interesu; w latach 80. poszedł przecież na ustępstwo wobec tego mniej wymagającego czytelnika, pisząc pierwsze w swojej karierze cykle powieściowe – Majipoor czy o królu Gilgameszu. A wspomnieć też trzeba o okresie z początków jego kariery literackiej, gdy zajął się masowym pisaniem opowieści według ustalonej przez wydawców formuły, gdyż: nie chciał tracić energii na bardziej osobiste utwory, które trudniej sprzedać. Stał się nawet Silverberg jednym z czołowych autorów literatury brukowej. Ludzie jednak dojrzewają, zmieniają się i od tamtej pory RS przebył bardzo długą drogę, a rogata dusza kazała mu nawet pod koniec lat 70. zamilknąć na pewien czas, na znak protestu przeciwko praktykom wydawniczym, które kiedyś mu nie przeszkadzały. Cóż, słusznie czy niesłusznie, Silverberg zawsze uważał, że sam pisze książki inteligentne, skłaniające do myślenia. I przyznaję, że w większości przypadków tak jest.

Pracowitość Silverberga przyniosła mu wielki dorobek: blisko 120 książek science fiction, ponad 60 non fiction (wśród których sporo romansideł, a nawet soft porno, a także książek popularnonaukowych z dziedziny archeologii, czy książek dla dzieci), mnóstwo opowiadań, artykułów krytycznych. Jest wydawcą lub współwydawcą blisko 60 antologii SF.

Robert Silverberg urodził się 15 stycznia 1935 roku, nauki pobierał w Columbia University, studia (była to anglistyka) ukończył w 1956 roku. W tym samym roku poślubił swoją pierwszą żonę, Barbarę. Debiutował bardzo wcześnie, w 1954 roku w szkockim magazynie „Nebula” opowiadaniem „Gorgon Planet”. Już w 1955 roku opublikował pierwszą powieść – Revolt on the Alpha C, napisaną dla młodzieży. Rok później otrzymuje nagrodę Hugo dla obiecującego pisarza młodego pokolenia i publikuje dużo opowiadań w magazynach SF, w „Amazing Stories”, „Fantastic”, „Science Fiction Adventures”, „Super Science Fiction”. Pisze bardzo dużo, stąd często używa pseudonimów. Najbardziej znane to Robert Randall, Gordon Aghill, Ralph Burkę, inne to Calvin M. Knox, David Osborne, T. D. Bethlen, Dirk Clinton, lvar Jorgenson, Dan Malcolm, Webber Martin, Alex Merriman, George Osborne, Erie Rodman, Hall Thomton, Richard F. Watson, Robert Arnette, Alexander Blade, E. K. Jarvis, Warren Kastel, S. M. Tenneshaw.

Publikował też w spółkach autorskich, nawet ze swoimi żonami. Ze wspomnianą Barbarą opublikował opowiadanie „The Mutant Seasons”, a z drugą – Karen – kilka short stories. Najbardziej znana czytelnikowi – również polskiemu – jest współpraca z Isaaciem Asimovem, polegała na rozwinięciu do rozmiarów powieści najbardziej znanych opowiadań IA. W ten sposób powstały: Nightfall (1990, „Nastanie nocy” z opowiadania pod tym samym tytułem), The UglyLittle Boy (1991, „Brzydki mały chłopiec”, wyd. amerykańskie „Child of Time”, na podstawie opowiadania pod tym samym tytułem) i The Positronic Man (1992, „Pozytronowy człowiek” na podstawie opowiadania „The Bicentennial Man”).

Krytycy zwykli dzielić twórczość Silverberga na cztery okresy: 1955-1960 (ujawnienie talentu, publikacja wielu opowiadań, głównie pod pseudonimami i pierwszych powieści), 1960-1968 (okres ciszy na polu SF, ale publikowania wielu książek non fiction), 1968-1978 (powrót do literatury SF, znakomity okres dla Silverberga, pisze wówczas swoje najlepsze powieści, na przełomie lat 70. i 80. milknie i niczego nie publikuje), 1982 do dzisiaj (publikacja Zamku Lorda Valentine’a i kontynuacji, a także kilkunastu znakomitych opowiadań). To najłatwiejszy sposób „uporządkowania” czyjejś biografii, wolałbym zająć się jego twórczością raczej od strony inspiracji.

Bo Silverberg jest pisarzem wszechstronnym, nie ma chyba tematu science fiction, którego by nie poruszył. Pierwszy kontakt, space opera, telepatia, teleportacja, przeludnienie, wojna atomowa, mutacje, podróż w czasie, historie alternatywne, cyberpunk, zaświaty, mitologia, nieśmiertelność, klonowanie, kolonizacja obcych planet – pisał o wszystkich tych sprawach. Na początku kariery interesował go jednak wyłącznie przygodowy aspekt powieści science fiction, taka zresztą obowiązywała w latach 50-tych moda – magazyny dostarczały przede wszystkim brukowej rozrywki i takie były te pierwsze utwory Silverberga. Wymieńmy je chociaż: Master of Life and Death (1957), lnvaders from Mars (1958), Recal-led to Life (1958), Stepsons of Terra (1958), Planet Killers (1959) czy seria Nidorian, na którą składają się The Shrouded Planet (1957) i The Dawning Light (1959).

Dopiero w drugiej połowie lat 60., z chwilą powrotu do fantastyki, powieści Silverberga nabierają właściwego mu blasku, inteligencji, sprawności warsztatowej (cóż, podszkolił się na pornosach i książeczkach dla dzieci). Myślę, że przyciągnęła go SF z powrotem z powodu zmian jakościowych w tym gatunku. Styl wymuszony przez Gernsbacka czy Campbella przestał być obowiązujący, skończyła się Złota Era science fiction, nauka została zepchnięta na plan dalszy. Wojna w Wietnamie, szczyt zimnej wojny, afery w elitach władzy (Watergate) pozbawiły wielu Amerykanów złudzeń, co do idealności amerykańskiego porządku i stylu życia, do literatury powróciła problematyka społeczna, polityczna, ekonomiczna, ekologiczna. W fantastyce zaczęto mówić o Nowej Fali, Niebezpieczne wizje Ellisona czy fantastyka brytyjska i pismo „New WorIds” pokazały, że science fiction może być literaturą wartościową. I to właśnie chyba skłoniło Silverberga do powrotu.

Rozpoczął powieścią Thorns (1967, Ciernie), w której zajął się problemem „psychicznego wampiryzmu”. Diaboliczny multimiliarder „żywi” się cierpieniem innych istot, będąc telepatycznym empatą. Gdy jest mu mało wrażeń, robi wszystko, by je znaleźć – w powieści kojarzy dwoje nieszczęśliwych ludzi – pilota przenicowanego psychicznie i fizycznie przez obcych i nieszczęśliwą dziewczynę, ofiarę eksperymentu medycznego. Żywi się ich bólem, rozpaczą, do czasu, gdy kukiełki odkrywają sznurki nimi kierujące i uderzają w swego władcę śmiertelną dawką uczuć. Temat empatycznego wampiryzmu będzie w twórczości Silverberga systematycznie powracał. Nagrodzone Nebulą opowiadanie „The Passengers” (1969, Pasażerowie) opowiada o obcych, którzy wnikają w mózg człowieka, pobierają interesujące ich uczucia i przesiadają się na innego nosiciela. Ludzkość staje się bezwolnym dostarczycielem wszelkich silnych wrażeń i uczuć obcym istotom. Między pewną parą rodzi się miłość, ale z chwilą, gdy kochankowie zdają sobie z tego sprawę, w ich umysły wchodzi już obcy, pasażer na gapę („Gapowicze” byłby tu lepszym tytułem). Na podobnym pomyśle opiera się najpopularniejsza w Polsce powieść Silverberga – The Man in the Maze (1969, Człowiek w labiryncie). Kosmonauta Dick Muller w wyniku ingerencji obcych – Hydran – jest swoistą stacją nadawczą, emanuje emocjami niczym radiolatarnia. Wyklęty przez ludzi mieszka w samotni, w gigantycznym labiryncie na planecie Lemnos. Tu zostaje odnaleziony i zmuszony do przekazania ludzkich emocji nowo spotkanej kosmicznej cywilizacji – bo komunikacja jest oznaką inteligencji. Ludzkość wykorzystuje więc odrzucony wcześniej dar i przywraca Mullerowi prawo do człowieczeństwa. Silverberg pyta jednak, czy społeczeństwo ma prawo tak postępować z pojedynczymi ludźmi. Tu wkracza na orbitę silverbergowych zainteresowań problematyka outsidera, na przełomie lat 60. i 70. trwała dyskusja na temat praw człowieka, jego relacji ze społeczeństwem, grupami społecznymi czy państwem.

Problematyka ta jest widoczna w dwóch, moim zdaniem najlepszych, książkach Silverberga: A Time of Changes (1971, Czas przemian) i Dying Inside (1972, Umierając żyjemy). Pierwsza powieść otrzymała Nebulę i opowiada o odległej kolonii ziemskiej, gdzie w wyniku incydentu z samoukiem telepatą na początku kolonizacji, wprowadzono ostre zakazy społeczne i restrykcje wobec wszelkich zapędów indywidualistycznych. Z czasem kodeks moralny zabronił okazywania wewnętrznych uczuć, tłumacząc te zakazy jako sposób samokontroli i społeczny instynkt samozachowawczy. Ludzie, gdy warunki egzystencji są trudne, przyzwyczajają się do wszelkich ograniczeń, z czasem traktują je jako naturalne i bronią niczym najświętszych relikwii. W ten sposób na planecie Bortham kodeks moralny zaczął nawet ingerować w sferę gramatyki, wycofują ze słownika słowo „ja” i zabraniając mówienia w pierwszej osobie. Wprowadzona zostaje instytucja czyścicieli – spowiedników, instytucja rodzeństwa więźnego, wszystko po to, żeby wzmocnić wewnętrzną spójność społeczeństwa i uchronić jego jednostki przed szaleństwem. Niestety, bohater zakochuje się w siostrze więźnej, co powoduje bunt i kieruje go na drogę psychicznego ekshibicjonizmu. Spotyka człowieka spoza planety, zażywa narkotyk, puszczają wszystkie bariery psychiczne i otwiera się na miłość bliźniego. Bardzo hippisowskie to zakończenie, przywrócenie outsiderowi człowieczeństwa za pomocą hery.

Umierając żyjemy to inna powieść o wyalienowanym osobniku, w dodatku obdarzonym darem czytania w ludzkich umysłach. To człowiek inteligentny, ale mało zaradny, zajęty całkowicie mało istotną pracą na uczelni. David Selig nawet nie pomyśli, żeby ów dar wykorzystać, choćby dla poprawy swojej sytuacji, nie mówiąc już o pomocy innym. On po prostu z nim żyje, uważając to za jakąś dewiację, z którą lepiej się nie wychylać. Aż do czasu, gdy uświadamia sobie, że jego dar powoli zaczyna zanikać. To raczej powieść głównonurtowa, o człowieku, który budzi się do życia z chwilą, gdy coś zaczyna tracić. Seliga ogarnia przerażenie, że otrzymał dar od Boga i nie wykorzystał go należycie, a właściwie w ogóle.

Równie ciekawą powieścią, gdzie drąży interesujący go temat człowieka obdarzonego paranormalnymi zdolnościami jest The Stochastic Man (1975, Stochastyk). Stochastyczny oznacza proces przypadkowy, a z greki stochastikos oznacza biegłość wcelowaniu, bystrość. I taki jest właśnie bohater powieści, posiada prekognicyjne umiejętności, lecz te „błyski jasnowidzenia” są u niego nieprzewidywalne, przypadkowe. Nie ma na nie wpływu, ale ludzie, którzy chcą go wykorzystać do swoich celów, sądzą, że jest inaczej. Ale nawet te przypadkowe lśnienia, znajomość urywków przyszłości rujnują go. W ten sposób dwoma książkami Silverberg wyczerpał interesujący go temat – w jednej bohater nie wykorzystuje daru, co doprowadza go do rozpaczy, w drugiej wykorzystuje aż za bardzo, i finał też nie jest szczęśliwy. Morał sam się narzuca.

Szukając inspiracji Silverberga niemal od razu zauważa się jego łatwość ulegania jakiejś modzie lub lekturze. Wyraźnie na przykład jest zainteresowany twórczością Josepha Conrada. Najbardziej jest to widoczne w powieści Downward to the Earth (1970, W dół, do ziemi), w której pobrzmiewają echa „Jądra ciemności”. Nawet bohater nazywa się tak samo -Kurtz, to naukowiec, który na planecie Holmana poświęca się badaniu rasy nildorów, przekonany o ich inteligencji. Gdy znika, jego śladem rusza inny Ziemianin, doświadczając po drodze religijnej inicjacji i duchowego oczyszczenia, co pozwala mu spojrzeć inaczej na swoje człowieczeństwo.

To nie jedyny tekst wyraźnie zainspirowany Conradem, w mikropowieści The Secret Sharer (Tajemny gość), nazwanej nawet identycznie jak nowela Conrada – „The Secret Sharer” (1909, Tajemny wspólnik). W tym przypadku można się nawet spierać o to, czy Silverberg nie popełnił plagiatu. U Conrada kapitan statku ukrywa przed załogą mordercę, łączy ich intrygująca więź pomiędzy dowódcą a uciekinierem, mamy wreszcie trudny manewr żaglowcem.. U Silverberga mamy kapitana nowicjusza przewożącego matryce dusz (to taki sposób podróżowania, wędrują tylko dusze, u celu podróży wnikając w ciało kogoś, kto udał się także w podróż), jedna duszyczka uwalnia się i podróżuje na gapę, nawiązuje się między kapitanem a nią podobna więź psychiczna jak u Conrada, w finale również mamy ryzykowny manewr statkiem kosmicznym. Conradowskich elementów doszukiwać się można także w The Face of the Waters (1991, Oblicza Wód), gdzie akcja rozgrywa się na planecie całkowicie pokrytej oceanem, a garstka przebywających tam ludzi wyrusza w niebezpieczną wyprawę w poszukiwaniu mitycznego lądu, by w końcu zmierzyć się z własnymi słabościami.

Nie braknie w utworach Silverberga tematyki wyższej, religijnej. Wielekroć rozprawia o istocie Boga, chociaż trudno wywnioskować, jaki jest w tym względzie osobisty pogląd autora. Najważniejszą książką jest tu Tower of GIass (1970, Wieża światła), w której opisuje budowę współczesnej wieży Babel. Simeon Krug ogarnięty jest obsesją budowy wieży ze szkła, która ma rzekomo posłużyć do komunikacji z inną cywilizacją (a może właśnie, jak w przypadku Babel, z Bogiem). Przy budowie wykorzystuje zastępy androidów obdarzonych inteligencją, którymi kieruje kasta pośrednia pomiędzy androidami a ludźmi – ludzkie klony. Krug jest w tajemnicy czczony przez androidy, litania składa się z symboli aminokwasów tworzących kwas rybonukleinowy. Krug dowiedziawszy się o tym, wpada we wściekłość i dokonuje beztroskiej wymiany świadomości ze swoim zaufanym sekretarzem-androidem, chcąc się w ten sposób dowiedzieć czegoś więcej na temat kultu. To punkt kluczowy powieści. Android poznaje myśli Boga, co sprowadza go z chmur na ziemię. Wybucha bunt, wieża zostaje zniszczona – ludzie pozostali poróżnieni, a na elemencie wieży, ukrytej rakiecie, Krug unosi się w przestworza, pozostawiając za sobą chaos, skłóconych ludzi, klony i androidy opłakujące ucieczkę swego Boga.

Tematyka religijna pojawia się u RS jeszcze w kilku utworach, gdzie zajmuje się rozważaniami na temat końca XX wieku. Silverberg jest przekonany, że milenijny przełom będzie okresem chaosu, kultów religijnych, powstawania dziwacznych sekt spodziewających się końca świata, itp. Wizja świata przyszłości ze Stochastyka jest bardzo przygnębiająca, a analiza walki wyborczej celna i pozbawiająca złudzeń co do motywów kierujących politykami i tego, jak odnosi się zwycięstwa wyborcze, jak serie porażek przekuwa się w finałowe zwycięstwa. W Tomaszu Proroku dochodzi jeszcze anomalia astro­nomiczna: prędkość obrotu Ziemi dookoła osi zrównuje się z prędkością obrotu dookoła Słońca i w ten sposób powstaje złudzenie zatrzymania się nieboskłonu, jedna półkula jest wciąż oświetlona, druga tonie w ciemnościach. Chaos jaki wybucha i szał religijny ogarniający całą ludzkość jest trudny do opisania (Czy nie przypomina wam to „Nadejścia nocy” Asimova?). W Masks of Time (1968, Maski czasu) opisuje sam koniec wieku, orgie na ulicach, masowe samobójstwa. W ten chaos wkracza Vornan 19, obywatel z ziemskiej przyszłości (tak przynajmniej mówi). Więc przyszłość istnieje, jedni w to wierzą, drudzy nie. Całą powieść możemy potraktować jako jeden wielki pamflet na bezmyślność i głupotę. Silverberg nie ma zresztą złudzeń co do kondycji umysłowej większości ludzi. Wielce korespondują jego teorie z głoszonymi i w „ NF” przez Lecha Jęczmyka opiniami o nadejściu nowego średniowiecza.

Najbardziej widać to w powieści Tom 0’Bedlam, gdzie po wojnie nuklearnej ludzkość cierpi na syndrom Gelbarda, czyli poczucie schyłkowości. Coraz więcej ludzi zaczyna miewać sny o cudownej krainie i spełnionym Raju. Tytułowy Tom wędruje przez Kalifornię i tłumaczy te sny jako zwiastun nadchodzącego Czasu Przejścia, czyli pozostawienia ułomnych ciał na zatrutej ziemi i ulecenia dusz w kosmos. Sny uważa się za chorobę, a z syndromu Gelbarda leczy się kasowaniem pamięci krótkoterminowej; pomimo tego sny wracają. Toma zaczyna uważać się za źródło tych snów (jego nazwisko można podwójnie tłumaczyć, of B… – z Betlejem lub Bedlam – dom dla chorych psychicznie). Pytanie czy sny są ratunkiem, czy sposobem eutanazji pozostaje bez odpowiedzi. Nie brak w książce rozważań natury religijnej, czy każdy zasługuje na zbawienie, czy upadek wiary w ludzkość pozbawia nas od razu wiary w pojedynczego człowieka.

Dobrą książką Silverberga, u nas jakby niezauważoną (w Ameryce odwrotnie, zakupiono nawet prawa do sfilmowania), jest The Book of Skulls (1971, Księga Czaszek). Czterech przyjaciół zdobywa tytułową księgę wskazującą miejsce, gdzie mogą zostać poddani rytuałowi, który zapewni im nieśmiertelność. Reguła mówi, że „zabawę” muszą zacząć wspólnie, a zwycięzcami zostanie tylko dwóch, jeden będzie musiał popełnić samobójstwo, a jeden będzie musiał zostać zabity przez kolegę. Pomimo tego przyjaciele decydują się na odbycie rytuału, niewiele zastanawiając się nad konsekwencjami, beztrosko wierzą, że „jakoś to będzie”. Kapitalne problemy psychiczne Silverberg wykorzystał niemal do cna.

W latach 60. RS pisał wiele książek popularnonaukowych z różnych dziedzin, kilka było poświęconych starożytności, ze szczególnym wskazaniem historii Babilonu oraz Bizancjum. Znajomość dziejów tych dwóch kultur przydała mu się w pracy nad kilkoma książkami. Zwłaszcza przy pisaniu znakomitych nowel. Tak nazywam na swój użytek mikropowieści lub długie opowiadania, które w amerykańskiej fantastyce stanowią oddzielną tradycyjną kategorię, stworzoną przez magazyny SF. Sailing To Byzantium (1985, Pożeglować do Bizancjum), Gilgamesh in the Outback (1986, Gilgamesz na pustkowiu), Gilgamesh the King (1984, Gilgamesz król) to najlepsze przykłady.

Oddzielnym tematem jest życie po śmierci. Dość obsesyjnie wraca Silverberg do tej tematyki. Seria o Gilgameszu toczy się w zaświatach, na olbrzymim pustkowiu, na którym żyją wszyscy (no prawie wszyscy) ludzie po śmierci. Ta wizja Piekła jest odstręczająca i urzekająca jednocześnie. W Born in the Dead (1974, Rodzimy się z umarłymi) ożywieni zmarli mieszkają w specjalnych enklawach, ale toczą zupełnie odmienne życie i obojętni są na świat żywych, o czym przekonuje się bohater noweli poszukujący w enklawie swojej zmarłej żony. W „Odchodząc” Silverberg maluje świat, gdzie ludzkie życie przedłużono medycznie prawie w nieskończoność, a dla znudzonych nim oferuje się eutanazyjne Domy Pożegnań.

Ostatnio wiele czasu poświęca RS na pisanie kolejnych tomów Majipooru. Powstały dotąd: Lord Valentine’s Castle (1980, Zamek Lorda Valentine’a), The Majipoors Chronicles (1982, Kroniki Majipooru), Valentine Pontifex (1983, Valentine Pontifex); The Mountains of Majipoor (1995, Góry Majipooru); Sorcerers of Majipoor (1997, Czarnoksiężnicy Majipooru), Lord Prestimion (1999, Lord Prestimion) i The King of Dream (2001, Król Snów).

Długo można by jeszcze pisać o poszczególnych książkach Silverberga. Warto z pewnością wspomnieć Hot Sky of Midnight (1995), Shadrach in the Furnace (1976), Son of Man (1971), At Winter’s End (1988), The Oueen of Springtime (1989). Lub świetnych opowiadaniach: „Enter A Soldier. Later, Enter Another” (1989, Na scenę wkracza żołnierz. A po nim drugi), „Good News from the Vatican” (1970, Dobre wieści z Watykanu), „To See the lnvisible” (Zobaczyć niewidzialnego), „Nightwings” (1968, Skrzydła nocy).

Legendarnie już bogaty dorobek Silverberga przyniósł mu równie wiele nagród. Jest jednym z najczęściej honorowanych prestiżowymi nagrodami pisarzy science fiction wszech czasów. HUGO otrzymał w 1956 (obiecujący autor), 1968 (Skrzydła nocy), 1987 (Gilgamesz na pustkowiu), 1990 (Na scenę wkracza żołnierz. A po nim wkracza drugi), NEBULĘ w 1969 (Pasażerowie), 1971 (Dobre wieści z Watykanu – nowela oraz Czas przemian – powieść), 1974 (Rodzimy się z umarłymi), 1985 (Pożeglować do Bizancjum). Nagród Jupitera, Prix Apollo, Locusa trudno zliczyć.

W Polsce dopiero po 1989 roku przybliżono szerzej jego dorobek. Znamy wszystkie nagrodzone teksty, wiele opowiadań publikował „Fenix”, kilka ukazało się w polskiej edycji „ Isaac Asimov’s Science Fiction Magazine”, kilka w serii antologii Dona Woolheima. Książek ukazało się dotąd 30, w zapowiedziach znajduje się kilka następnych. Świadczy to o tym, że ten amerykański pisarz ma u nas wielu zwolenników. Bo tak naprawdę liczy się to, że kupując książkę Silverberga możemy mieć prawie pewność, że na jej lekturze się nie zawiedziemy.

Wojtek Sedeńko

Utwory powieściowe Silverberga, nie wymienione w tekście:(w nawiasie podaję datę pierwszego wydania, polski tytuł, pseudonimy)

* Hawksbill Station (1968, Stacja Hawksbilla); * Up the Linę (1969); *The Second Trip (1972); * The World Inside (1971, Zamknięty świat); * Star of Gypsies (1984); * The 13th Immortal (1957); * Mens from Space (1958, Osborne); * Lest We Forget Thee, Earth (1958, Knox); * Starheaven (1958, Jorgenson);* Stepsons of Terra (1958); * The Plot against Earth (1959, Knox); * Starman’s Quest (1959); * Lost Race of Mars (1960); * Collision Course (1961); * The Seed of Earth (1962); * Infinity (1963, Knox); * One of Our Asteroids is Missing (1964); * Time of The Great Freeze (1964); * Conquerors from the Darkness (1965); * The Gate of Worlds (1967); * The Planet of Death (1967); * Those who Watch (1967); * The Time Hoppers (1967); * Across A Billion Years (1969); * Three Survived (1969); * To Live Again (1969); * World’s Fair (1970); * Project Pendulum (1987, Program Wahadło); * In Another Country (1990); * Lion Time in Timbuctoo (1990); * Letters from Atlantis (1990); * Thebes of the Hundred Gates (1991); * Kingdoms of the Wall (1992, Królestwa ściany).

Najważniejsze zbiory opowiadań:

Earth’s Other Shadow (1973); * Dimension Thirteen (1969); The Calibrated Alligator (1969); * Parsecs and Parables (1970); * Moonferns and Starsongs (1971); * Unfamilliar Territory (1973); Sunrise of Mercury (1975); * The Best Of Robert Silverberg (1978); * Capricorn Games (1976); * The Shores of Tomorrow (1976); * The Songs of Summer and Other Stories (1979).

Z antologii redagował sporo tematycznych zbiorów, np.

„Aliens”, „Mutants” itd. Najważniejsze jednak w jego dorobku są antologie cykliczne: „Alpha” #1 (1970); #2 (1971); #3 (1972); #4 (1973); #5 (1974); #6 (1975); #7 (1976); #8 (1977); #9 (1978) oraz „New Dimensions” #1 (1971); #2 (1972); #3 (1973); #4 (1974); #5 (1975); #6 (1976); #7 (1977); #8 (1978); #9 (1979); #10 (1980); #11 (1980); #12 (1981); oraz „The Best of New Dimensions” (1979).

Wojtek Sedeńko, 1998

3 odpowiedzi na „Robert Silverberg, 1998”

  1. Awatar swans
    swans

    „Oblicza Wód” jak dla mnie są wybitne. I rzeczywiście ma bardzo wysoka średnią. W swoich ulubionych sf jeszcze „Czas przemian” i „Człowieka w Labiryncie” bym umieścił.

  2. Awatar Guardian
    Guardian

    Też bardzo lubię Silverberga, fakt nie napisał Diuny czy trylogii marsjańskiej, oczarował mnie Umierając Żyjemy i Pożeglować do Bizancjum
    Fajnie, że ktoś jeszcze czyta papierowe książki.
    pozdrawiam
    p.s. pamiętam lata 90-te, wysyp książek, Verbum, paczki otwierane z wypiekami na twarzy, czytanie do białego rana.

  3. Awatar Wojtek Sedeńko

    Ach, Verbum, romantyzm pogranicza. Czasy przedkomputerowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *