Harry Harrison, 1997
Autor: Wojtek Sedeńko, kategoria: artykuły, utworzono: 28 styczeń 2011
HARRY HARRISON
Harry Harrison to w Polsce pisarz niezwykle popularny. Krytycy parający się fantastyką nie negują tej popularności, jednak jego książki nie mają u nich wysokich notowań. Bo Harrison pisze literaturę przygodową, lekką, z rodzaju przeczytać i zapomnieć. To zabawne, bo odpowiadając na ankietę „Nowej Fantastyki” napisał, że Polacy mają teraz dobrze, po latach kłopotów z dostępnością literatury zachodniej, mogą wybierać spośród półwiekowego jej dorobku najlepsze tytuły, zrezygnować z chłamu sf, jaki zalega tamtejsze księgarnie, a na zakończenie dodał, że liczy na to, iż jego książki znajdą u nas uznanie. Tak się stało, ale literatury wysokich lotów Harrison nigdy nie pisał. Może dwie, trzy książki, parę opowiadań, reszta jego tekstów należy do typowej literatury popularnej, nie ma w niej nic oryginalnego. Ale jest lubiana, warto więc chyba zastanowić się, dlaczego?
Pierwszą książką Harrisona na naszym rynku była „Planeta śmierci”, rzecz napisana sprawnie, barwnie, a nam czytelnikom wydał się autor jakimś gigantem science fiction. W dodatku opowiadanie „Skalny nurek” opublikowane w „Krokach w nieznane” potwierdziło opinię o klasie autora. Potem, w latach 80. pojawiły się klubówki, a w nich przygody o galaktycznym złoczyńcy, a później stróżu prawa, Stalowym Szczurze, i nie było już sfana w Polsce, który Harrisona nie umieszczałby wśród ulubionych pisarzy. Jednak w miarę upływu czasu i wydawania reszty dorobku Harrisona te ciepłe uczucia słabły, a dzisiaj Harrison notowany jest w dolnych rejonach tabeli.
Jego dorobek jest u nas dobrze znany, co widać po ilości zamieszczonych obok skanów okładek, a jego popularyzację zawdzięczamy przede wszystkim osobie tłumacza Jarosława Kotarskiego z Poznania, który przełożył większość jego tekstów, rozpoczynając od klubówek, potem czyniąc to dla oficjalnych wydawnictw.
Naprawdę Harrison nazywa się Harry Maxwell Dempsey i urodził się w 1925 roku w Stamford w stanie Connecticut. W czasie wojny był instruktorem wojskowym, uczył obsługi karabinu maszynowego, a zaraz po wojnie był kierowcą ciężarówki. Zaczytywał się wówczas magazynami groszowymi publikującymi science fiction. To przesądziło o tym, co chce robić, a przede wszystkim jak. „Coraz większą jednak uwagą darzyłem fantastykę naukową, aż doszło do tego, że czytałem wszystko co wydawano. Była to ciekawa i wciągająca lektura, i tylko to się dla mnie liczyło. Nie będąc krytykiem, nie zauważałem banalności stylu czy powtarzających się schematów. Zainteresowanie czy podniecenie, zarówno emocjonalne jak i intelektualne, były głównymi atrakcjami sf. Nadal zresztą tak jest – gdzie poza fantastyką maszyna może być bohaterem? To była dobra literatura i nadal nią jest, a kiedy rzecz jest zręcznie napisana, nie ma nic lepszego do czytania na świecie”. Ta wypowiedź wiele tłumaczy. Celem Harrisona było zawsze napisanie zręcznego, sprawnego czytadła, wspomina co prawda coś o wartościach intelektualnych, ale tak,
‚ jakby były mniej istotne. W tym samym wstępie do wyboru swoich najlepszych opowiadań wspomina, że uczył się pisarstwa na opowiadaniach, a opowiadanie winno być zbudowane według prostego schematu: czytelnika należy wciągnąć w lekturę, przytrzymać, ale nie za długo, a w finale zaskoczyć. Oczywiście łatwiej takie rzeczy mówić, trudniej wykonać. Ale nie od pisania fantastyki zaczął HH swoją z nią przygodę zawodową. Po wyjściu z wojska (którego nie wspomina miło) powrócił do studiowania w szkole plastycznej, pragnął zostać rysownikiem. W czasie studiów pracował jako wspomniany kierowca, a także w stalowni. Po ukończeniu szkoły rozpoczął pracę jako ilustrator, a później redaktor w różnych redakcjach. Wtedy poznał Wallace’a A. Wooda, jednego z rysowników „Flasha Gordona” i zaczął z nim współpracować jako autor scenariuszy komiksowych. Najwyższe stanowisko jakie osiągnął Harrison w karierze redaktorskiej to dyrektor graficzny magazynu „Picture Week”. Pod koniec lat 40. przeniósł się do Nowego Jorku, gdzie w klubie Hydra, znanym ze spotkań fantastów, poznał Damona Knighta. To on kupił od niego kilka ilustracji, a także pierwsze opowiadania. Część prac Harrison publikował pod pseudonimami Felix Boyd i Hank Dempsey.
Pierwszym opowiadaniem jakie mu opublikowano był „Skalny nurek”, do dziś uznawane za jedno z najlepszych w jego dorobku. Było to w 1951 roku. Wtedy też HH postanowił zostać pisarzem i żyć z pisania. Żeby tak się stało musiał obniżyć koszty utrzymania, przeniósł się więc do Meksyku. Od tamtej pory nigdy nie zagrzał już miejsca na dłużej, do dzisiaj mieszkał w ponad dwudziestu krajach, m. in. w Anglii, Danii, Włoszech, a obecnie mieszka w Irlandii, gdzie pisarze są zwolnieni od podatków.
W latach 50. pisanie do magazynów groszowych nie było łatwym zajęciem, było wielce stresujące. Wydawcy otrzymywali mnóstwo propozycji (fantastyka wychodziła wówczas tylko sporadycznie w książkach), każdy fan chciał być pisarzem, a fan-dom przeżywał wówczas swój rozkwit. Dlatego wydawca najczęściej czytał tylko pierwszą stronę i jeśli go zaciekawiła, czasami zaglądał na drugą. Ale to pierwsza strona, pierwsze wrażenie z lektury decydowało o tym, czy opowiadanie kupiono (nie świadczy to dobrze o tej literaturze i jej ówczesnych wydawcach). A ponieważ pierwsza strona zawierała najczęściej ok. 8 wersów tekstu (reszta miejsca musiała być zostawiona na odręczne notatki wydawcy, adres zwrotny, tytuł i temu podobne banialuki) to autor musiał naprawdę się napocić, żeby wydawcę zadowolić. Harrison wyspecjalizował się w pisaniu takich haczyków narracyjnych i miał dosyć dużo publikacji. W magazynach opublikował kilka opowiadań, które dały początek jednej z jego najlepszych serii, o międzyplanetarnym szulerze Jasonie din Alt, czyli „Deathworld” (Planeta śmierci). Pierwszy tom, wydany w 1960 roku był pierwszą publikacją książkową Harrisona. Kolejne tomy, „Deathworld 2” i „Deathworld 3” ukazały się w 1964 i 1968 roku. Ta numeracja jest nieco myląca, gdyż tom trzeci kontynuuje bezpośrednio tom pierwszy, a drugi zawiera dodatkową przygodę din Alta. Ale tylko pierwszy tom jest fantastyką wyższych lotów. Otóż din Alt trafia, nie całkiem z własnej woli, na planetę Pyrrus, gdzie koloniści walczą z… planetą o przetrwanie. Kolonia jest silnie ufortyfikowana, nawet dziecko jest wyszkolone w strzelaniu i przeżyciu w ekstremalnych warunkach. Wrogiem są zwierzęta i rośliny planety, które błyskawicznie ewoluując w coraz groźniejsze formy, za wszelką cenę chcą zniszczyć ludzi. Okazuje się, że za tym wszystkim stoi promieniowanie psi, twierdza kolonistów, zionąca nienawiścią do wszystkiego co obce jest dla planety jak komórka rakowa i wysyła coraz to nowe zastępy flory i fauny do jej zniszczenia. Din Alt oczywiście znajduje wyjście z sytuacji (okazuje się, że poza twierdzą żyją ludzie, pokojowo nastawieni rolnicy, których planeta nie ma zamiaru usunąć), wystarczy tylko przestać zabijać i myśleć „pozytywnie”. Powieść zawiera schematyzm obecny we wszystkich książkach Harrisona, proste, czarno – białe postaci bohaterów, problem rozwiązywalny tylko na jednej płaszczyźnie (wystarczy usunąć przyczynę, a skutki wnet znikają same) przez samotnego bohatera (tylko on jest inteligentny, reszta to matoły, nie potrafiące dostrzec oczywistego). Za to warsztatowo i kompozycyjnie nie można autorowi nic zarzucić – książkę czyta się znakomicie, jednym tchem. Ale i można o niej równie szybko zapomnieć. Pozostałe części „Planety śmierci” nie są już tak dobre, drugi tom, rzucający din Alta na planetę, gdzie krwiożercze klany toczą wyniszczające wojny, pełen pseudofilozoficznych i pseudonaukowych rozważań nudzi totalnie.
Drugą serią, którą wszedł do panteonu gwiazd polskiego sfana, była seria o Stalowym Szczurze, Jamesie Bolivarze di Grizie, galaktycznym złodzieju i włamywaczu, złapanym i przeciągniętym na stronę prawa. Od tej chwili di Griz łapie podobnych mu przestępców i zbawia galaktykę mniej więcej raz na rok, ale skłonności do przywłaszczania sobie pewnych sum pieniędzy, gadżetów czy działań niekoniecznie zgodnych z prawem, pozostały mu nadal. Stąd Bolivar jest agentem specjalnym wciąż przyprawiającym swoich szefów o ból zębów. A przygód przeżywa di Griz co niemiara. Podróżuje w czasie, rozwiązuje konflikty międzyplanetarne, robi karierę jako prezydent, jest muzykiem rockowym, szpieguje w najbardziej trudnych dla szpiega miejscach, itd. Wszystko to podane zostało w dość wybuchowej mieszance absurdu, satyry i – niekiedy – refleksji ciut poważniejszej. Z chwilą, gdy postać di Griza nieco się ograła, HH wprowadził Angelikę, piękną choć niezwykle niebezpieczną kobietę. W jednym z tomów jest przeciwniczką di Griza, zostaje schwytana i przekabacona na rzecz pracodawców Bolivara. Instynkty mordercze (Angelika jest jednym z najlepszych płatnych zabójców galaktyki), mają być w wyniku zabiegu chirurgicznego stępione, ale jak przyszłość pokaże – nie do końca. Di Griz i Angelika, a następnie ich dzieci, dwóch chłopców bliźniaków, stają się najbardziej niebezpiecznym combem w dziejach poznanego wszechświata.
Historie o Stalowym Szczurze znalazły się w następujących tomach (wszystkie przetłumaczono na polski, podaję WG kolejności wydawania): „Stalowy Szczur” (1961), „Zemsta Stalowego Szczura” (1970), „Stalowy Szczur ocala świat” (1972), „Stalowy Szczur pragnie Ciebie” (lub „Stalowy Szczur i piąta kolumna”, 1979), „Stalowy Szczur prezydentem” (1982), „Narodziny Stalowego szczura” (1985), „Stalowy Szczur idzie do wojska” (1987), „Stalowy Szczur idzie do piekła” (1989) i „Stalowy Szczur śpiewa bluesa” (1994). .
Pierwsze tomy ilustrował sam Harrison.
Lata sześćdziesiąte to najbardziej płodny okres w twórczości Harrisona. Oprócz wspomnianej „Planety śmierci” i rozpoczęcia cyklu o Stalowym Szczurze, HH napisał swoje najlepsze powieści: „Przestrzeni! Przestrzeni! „ (1966) i „Filmowy wehikuł czasu” (1967), a także rozpoczął inny słynny cykl powieścią „Bill, bohater Galaktyki” (1965).
Zajmijmy się najpierw postacią Billa. Gdy książka powstawała, .w Wietnamie wojna wchodziła w swój szczytowy i najbardziej krwawy okres. Protesty antywojenne nie były jeszcze tak głośne, jak w 1968, ale powoli dawało się zauważyć niezadowolenie młodej części społeczeństwa amerykańskiego. Tymczasem guru fantastów, Robert A. Heinlein opublikował powieść pt. „Żołnierze kosmosu”, w której autor igrał z ideą nadczłowieka, głosząc pochwałę imperializmu i militaryzmu. Heinlein, oficer US Navy był zwolennikiem armii, Harrison, sierżant wstanie spoczynku, odwrotnie. Heinlein uważał, że wojsko czyni z mężczyzn nadludzi, bohaterów i prawdziwych supermenów, dla Harrisona armia to fabryka produkująca odmóżdżone mięso armatnie, ludzkie roboty, i tak powstała postać Billa. Bill jest mało rozgarniętym wieśniakiem z rolniczej planety, na której oddział rekrutacyjny prowadzi nabór do wojska – gdzieś w kosmosie toczy się wojna z jaszczuropodobnymi Chingersami. Omotany, znarkotyzowany Bill podpisuje cyrograf i trafia do ośrodka szkoleniowego, prosto w łapy sierżanta Kostuchy Dranga. I tak zaczyna się siermiężna przygoda wieśniaka Billa w wojsku, gdzie przeżywa moc dziwnych, ale przede wszystkim zabawnych przygód.
Harrison napisał potem jeszcze kilka tomów przygód Billa, w niektórych wspomagali go inni miłośnicy humoru w SF, ale były to książki mające tylko wykorzystać powstały wizerunek mało rozgarniętego wieśniaka Billa. Należy je jednak przynajmniej wymienić: „Bill the Galactic Hero: The Planet of the Robot Slaves” (1989, Bill na planecie robotów), „Bill, the Galactic Hero on the Planet off Bottled Brains”, współautor Robert Sheckley (1990, Bill na planecie zabutelkowanych umysłów), „Bill, the Galactic Hero on the Planet of Tasteless Pleasure”, współautor David F. Bischoff (1991, Bill na planecie niesmacznej przyjemności), „Bill, the galactic Hero on the Planet of the Zombie Vampires”, współautor Jack C. Haldeman II (1991) i „ Bill, the Galactic Hero on the Planet of Ten Thousand Bars”, współautor David F. Bischoff. (1991). Jak łatwo zauważyć, aż trzy tomiki powstały w ciągu jednego roku, należy więc przyjąć, że kolejne przygody Billa były pisane przede wszystkim przez współautorów, a Harrison jedynie asygnował te książki nazwiskiem. W polskich przekładach seria ma szczęście do tłumaczy – Arkadiusz Nakoniecznik, Maciej Zembaty i Zbigniew A. Królicki dobrze oddali humor tych książek.
W „Złotych latach Stalowego szczura”, zbiorze najlepszych opowiadań Harrisona jest tekst „Współmieszkańcy”, który dał asumpt do napisania powieści „Przestrzeni! Przestrzeni!”. Był to czas, gdy ogłoszono, z trwogą raczej i przy licznych apelach o kontrolę narodzin, że ludzkość liczy sobie pięć miliardów. Dzisiaj liczy miliard więcej, ale wiemy już więcej niż Harrison trzydzieści lat temu. Powieść dzieje się w 1999 roku w Nowym Jorku, liczącym 35 milionów mieszkańców gnieżdżących się w stacjach metra, na ulicach, we wrakach samochodów. Stany Zjednoczone to właściwie państwo ogarnięte totalną anarchią, tak jest na całym świecie, choć są kraje, jak Dania na przykład, które odseparowały się od reszty świata i strzelają do ludzi próbujących przekroczyć granice. Kontrola narodzin jest zakazana, ale u podstaw Harrisonowego krachu leży nie przyrost naturalny, a niewystarczający przyrost produkcji. Według niego dla tak licznej ludzkości zabraknie wszystkiego, wody, żywności, energii. Bohaterem jest policjant Rusch i jego współmieszkaniec, starzec Sol, próbujący dociec przyczyny chaosu.
Dzisiaj już wiemy, że problem braku żywności właściwie nie istnieje, ludzkość jest w stanie wyżywić znacznie większą populację. Problemem są natomiast zanieczyszczenia i biodegradacja środowiska. Również brak energii raczej nam nie grozi. Pomimo przeszarżowanej prognozy powieść należy do najbardziej udanych w dorobku HH, chociaż wyrzuciłbym z niej nudnawe wywody Sola. Powieść doczekała się ekranizacji (1972, „Soylent Green”, Zielona pożywka), film otrzymał nagrodę Nebula dla najlepszej prezentacji dramatycznej, ale wśród głównej krytyki przeszedł raczej bez echa.
„Filmowy wehikuł czasu” to z kolei bardzo dobrze i sprawnie napisana powieść o podróżach w czasie. W zabawny sposób przedstawia perypetie studia filmowego, które aby wyjść z dołka finansowego musi natychmiast wypuścić na rynek jakiś obraz, najlepiej wielkie widowisko historyczne (w latach 60. w Hollywood kręcono głównie takie filmy). Czas zyskują dzięki eksperymentalnej machinie czasu: można przecież wysłać ekipę filmową nawet na dwa lata w starożytne plenery, a po ukończeniu zdjęć wrócić prawie do punktu wyjścia. Czyli zrobić film w kwadrans. Tu oczywiście Harrison wygrywa wszystkie możliwe paradoksy czasu, łącznie ze spotykaniem się bohaterów ze swymi wcieleniami z innych czasów. Bardziej zabawne wydały mi się jednak perypetie samej ekipy filmowej, która kręci film o Wikingach w naturalnych plenerach i z udziałem autentycznych mieszkańców Skandynawii, za pracę na planie płaci im się na przykład szkocką whisky. Sceny są bardzo realistyczne, bo dla Wikinga nie ma bitwy na niby – krew musi się lać naprawdę.
Pomysł podróży w czasie wykorzystał umiejętnie jeszcze w jednej powieści: „Rebelia w czasie” (1983). Akcja rozgrywa się w czasie wojny secesyjnej, gdzie południowcy otrzymują pomoc w postaci nowoczesnej broni strzeleckiej i armat od szaleńca dysponującego machiną czasu i pragnącego w ten sposób odmienić historię świata. W trop za przestępcą rusza policjant mający za wszelką cenę pokrzyżować mu plany. Można by oczywiście dyskutować z tezą, że wynik wojny secesyjnej miałby wpływ na losy świata, ale powieść się czyta.
W latach 60. HH napisał jeszcze jedną interesującą powieść, „Captive Universe” (1969, „Uwięziony wszechświat”) opowiadającą o wielopokoleniowym statku przemierzającym kosmos w tajemniczej misji, a na jego pokładzie znajduje się mała społeczność aztecka.
W 1972 roku ukazała się powieść „Tunel transatlantycki. Nareszcie! „Jest to historia alternatywna, opowiadająca historię Augustusa Washingtona, dalekiego krewnego zdrajcy korony brytyjskiej Geor-ge’a Washingtona, który przed dwustu laty został powieszony za próbę buntu kolonii amerykańskiej. Teraz Augustus próbuje zmazać winy przodka przystępując do największej budowli stulecia, tunelu pod Atlantykiem.
Lata siedemdziesiąte to czas, gdy Harrison nie potrafi już w sobie wykrzesać entuzjazmu i pisze, nadal sprawnie, mało oryginalne historie, próbuje zdyskontować sukces sprzed dziesięciolecia dopisując kolejne tomy do istniejących już cyklów, a także wydając zbiory swoich najlepszych opowiadań z lat 50. i 60. Większość najlepszych opowiadań Harrisona ukazała się w Polsce, często nawet jest parę razy zdublowana w różnych wydaniach, co razem tworzy złudzenie bardzo obfitej twórczości, gdy tymczasem tylko kilka opowiadań umieściłbym w kanonie science fiction. Z pewnością byłby to debiutancki „Skalny nurek” (jak na złość wciąż pomijany przez selekcjonerów Kotarskiego i Kota), „Ulice Aszkelonu” i „Nad Wodospadem”.
W pierwszej połowie lat 80. Harrison pisze dwie trylogie: „Ku gwiazdom” i „Eden”, wyraźnie pisane pod bestseller, ale które nie przyniosły autorowi uznania. Z prozaicznego powodu, w obu forma przerosła treść, pomysły na krótkie powieści zostały rozdmuchane do rozmiarów trylogii.
Pierwszy cykl, „Ku gwiazdom” (1980-1981) to rodzaj politycznej fantastyki, antyutopijnej, będącej ukłonem w stronę Orwella. Na Ziemi, zdewastowanej zbytnią eksploatacją bogactw naturalnych, panuje kastowy system totalitarny. Bohater, o swojskim nazwisku Jan Kulozik, jest technikiem strzegącym zasobów energetycznych i stojącym tylko o stopień wyżej od proletów, niewolników. Nie godzi się na takie warunki bytowania, za spiskowanie zostaje zesłany do kolonii karnej na rolniczej planecie Holvmark. Tu jego techniczne wykształcenie czyni go przywódcą rebeliantów, rewolucja wywraca system społeczny i mamy długo oczekiwany happy end. Nudna, nieciekawa książka.
Podobnie jest z trylogią „Eden” (1984-1988) opowiadającej alternatywną historię Ziemi, w którą przed milionami lat nie uderzył meteoryt i nie wytępił dinozaurów. Są one dominującym i inteligentnym gatunkiem na planecie. Obok żyją plemiona ludzkie, ale owo pokojowe współżycie jest tylko pozorem, oba gatunki zioną do siebie nienawiścią. Ochłodzenie klimatu zmusza obie strony do migracji, co zapoczątkuje krwawe rzezie. Człowiek, oczywiście musi w tej walce wygrać. Książka rozdmuchana do ponad tysiąca stron, gdzie wiele wywodów i opisów jest powtarzanych aż do znudzenia, jest jedną wielką pomyłką.
To nie jedyne przykłady skopania przez Harri-sona całkiem przyzwoitych pomysłów. Weźmy powieść „ Inwazja” (1982), w której z kolei poszedł na skróty i hipotetycznie dobry pomysł (dwie obce cywilizacje pozorują kosmiczną wojnę, by wciągnąć w nią Ziemię, od początku planując jej zdobycie) został zepsuty, bo autorowi nie chciało się doprowadzić pewnych wątków do końca. We wspomnianych trylogiach pełno nudnych dywagacji, a w „Inwazji” zarzuca dobre pomysły, bo spieszno mu do końca. Oto cały Harrison dzisiaj. Sprawny rzemieślnik, któremu przestało zależeć na pisaniu dobrej fantastyki.
W obecnej dekadzie, na fali mody na fantasy, Harrison rozpoczął pisanie cyklu „Młot i krzyż”, całkiem interesującej powieści o pół-Wikingu, pół-Angliku, Shefie, który z niewolnika wyrasta na dowódcę armii i tworzy nową religię – Ludzi Drogi, której symbolem jest młot. Jego idee są zwalczane przez część Wikingów i przez chrześcijan. Całkiem zgrabna historyjka, ale mogłaby być to równie dobrze powieść historyczna – jedyne elementy fantastyczne stanowią postaci z legend skandynawskich, żyjące wśród Harrison jest cały czas aktywnym członkiem stowarzyszeń fanowskich i pisarskich, obecnym na wielu konwentach. Razem z Brianem W. Aldissem układał antologie opowiadań „Years’s Best SF” oraz antologie prezentujące dorobek kolejnych dekad: „Decade: The 1940s” (1975); „Decade: The 1950s” (1976); „Decade: The 1960s” (1977). Współpracował przy doborze opowiadań wydanych przez „Astounding SF Magazine” i „Analog”.
Na zakończenie wymienię jego pozostałe powieści i zbiory opowiadań: „Planeta przeklętych” (1962); „Planeta bez powrotu” (1981); „Vendetta for the Saint” (1964, jako Leslie Charteris); „Plague from Space” (1965); „Two Tales and 8 Tomorrows” (1965, zbiór opowiadań); „Absolwenci” (1968, zbiór opowiadań); „The Daleth Effect” (1970); „Prime Number” (1970, zbiór opowiadań); „Krok od Ziemi” (1970, zbiór opowiadań); „Stonehenge. Zagłada Atlantydy” (1972, z Leon E. Stoverem); „Spaceship Medic” (1970); „Montezuma’s Revenge” (1972); „Queen Victoria’s Revenge” (1974); „The California Iceberg” (1975); „Kosmiczne szczury” (1976); „Skyfall” (1976; „The Great Balls of Fire: A History of Sex in Science Fiction lllustration” (1977, non fiction); „Kapsuła ratunkowa” (1978, z Gordonem Dicksonem); „Planet Story” (1979); „The QE II is Missing” (1980); „Opcja Turinga” (1992, z Marvinem Minsky).
Reasumując, Harry Harrison należy do najbardziej płodnych w powieści pisarzy science fiction, jego dorobek prawie w całości jest znany w Polsce, ale reprezentuje rodzaj literackiego średniaka, sprawnego rzemiechy bez oryginalnych pomysłów. Obdarzonego sporym poczuciem humoru (co w przekładach jednak najczęściej ginie), ale potrafiącego też swą prozą totalnie zanudzić, wręcz uśpić czytelnika. Harrison to typowy przykład pisarza wyrosłego z fandomu, potrafi tworzyć zgrabne przygodowe historyjki pod fanów SF, ale na stworzenie czegoś poważniejszego chyba go nie stać. Są w jego powieściach męscy, inteligentni bohaterowie, pokonujący bez trudu wszelkie przeszkody, jest sporo strzelaniny, jest seks, jest humor – dlatego lubią go czytelnicy. Ale poza ten prosty schemat Harrison wychodzi bardzo rzadko. Dlatego wątpię, czy zdziałałby coś w tak zwanym głównym nurcie.
Wojtek Sedeńko, 1997